Jestem „niewpełnisprawny” Wkurw w kilku aktach. AKT II / OSTATNI.
18 lutego, 2018, Autor: SzturmierzKiedy już w końcu znalazłem się na tym pierdolonym SOR’ze, moim oczom ukazał się nieprzebrany tłum mniej lub bardziej pokrzywdzonych przez los obywateli. Pomyślałem, no to kurwa nieźle. Trochę sobie poczekam. Opatrunek którym owinięto mi dłoń, sukcesywnie zaczynał nabierać czerwonej barwy. Robi mi się trochę słabo, bo pierwsze emocje już opadły, ale cierpliwie czekam strojąc w kolejce. Musiałem wyglądać wtedy rzeczywiście nienajlepiej, bo jakiś koleś w średnim wieku, zmierzył mnie wzrokiem i odstąpił miejsca w kolejce. Niemiałem wtedy najmniejszego zamiaru bawić się w uprzejmości i zapewnianie że nie trzeba, że poczekam i takie tam pierdoły. Podziękowałem krótko i czekałem cierpliwie dalej, aż pani w rejestracji będzie tak uprzejma, i zainteresuje się petentem. Po chwili, pani (nazwijmy ją Grażynka) podniosła wzrok z nad przestarzałego monitora, i ze stoickim spokojem zapytała:
-Co się dzieję?
-Zmiażdżyłem dłoń w prasie.
-Pokaże dowód, tu podpisze i zaznaczyć wszystko na „nie”. Nie miał żółtaczki?
-Yyy nie…
-To też zaznaczyć. Zaraz pan doktor przyjdzie, niech sobie usiądzie, bo blady strasznie hehe. A to w pracy się stało, tak?
-Tak, (i tu podałem pełną nazwę zakładu, krótko opisując przebieg wydarzeń.)
Znalazłem więc krzesło w kącie i czekam. Ręka której w ostatnim czasie niemal nie czułem, teraz zaczynała coraz mocniej doskwierać. Opatrunek już całkiem zalał się krwią, a ja zastanawiałem się czy będę miał szczęście i chociaż za godzinę ktoś na to spojrzy. Jak się okazało, los się do mnie uśmiechnął kilka minut później. Na końcu korytarza dostrzegłem wysoką, smutną postać w kitlu i białych crocks’ach. Oho kurwa, pewnie lekarz pomyślałem. Nie myliłem się. Przeszedł obok nas poszkodowanych powoli, przeleciał wzrokiem obojętnie – niemal wrogo i skierował się do rejestracji. Pani Grażynka zamieniła z nim kilka słów, poczym wywołała mnie po nazwisku. Wedle instrukcji, udałem się za smutną sylwetką pana doktora na salę zabiegową. Lekarz skiną ręką w które drzwi mam się udać i tam zaczekać,” zaraz ktoś mnie opatrzy”. No dobra, teraz już z górki pomyślałem. Modliłem się tylko o jakiś pierdolony zastrzyk ze znieczuleniem czy coś, bo ból ciągle się wzmagał. Dotarłem więc na tą salę, tam czekała na mnie młoda pielęgniarka, zgrabna, ładna i miła. Od razu zrobiło mi się cieplej na serduszku. Zagadałem pierwszy, (to chyba przez szok wywołany wypadkiem, normalnie nie jestem zbyt kontaktowy) pielęgniarka kazała mi się położyć i zaczęła delikatnie zdejmować przesiąknięte krwią bandaże. Czymś tam psiknęła, wytarła, pokręciła głową i stwierdziła, że nie wygląda to najlepiej. Żadna nowość, sam widziałem jeszcze przed godziną… Zapewniła mnie tylko że zaraz doktor przyjdzie, żebym się nie bał, opatrzy mi ranę i pójdę na prześwietlenie.
Yhym kurwa… Prześwietlenie. Po kilku minutach wpatrywania się w zawieszoną nade mną lampę i sufit do sali wkroczył wyżej opisany lekarz. Chwycił za rękę, ucisną tam i ówdzie, zapytał „czy tu boli?” „Nie kurwa, swędzi debilu…” pomyślałem. Wpierdolił mi w rękę parę razy strzykawkę z czymś, co sprawiło, że przestałem czuć cokolwiek. Dostrzegłem wtedy, że będzie szył – w sumie miałem już to wszystko w dupie, bo i tak nic prócz lekkiego kłucia nie czułem. Kiedy doktor skończył oprawiać mi dłoń, rzucił tylko krótkim „zawinąć w bandaż, za dwa dni zmienić. Za 10 dni do lekarza na kontrole.”
-Dziękuję, do widzenia! Odparłem.
Nie odezwał się już ni słowem, smutnym krokiem opuszczając salę. Pielegniareczka zawinęła mi zatem tą rękę, zabrałem jakieś papiery i pożegnałem się najmilej jak potrafiłem. Wszystko miało być już okey. Rana opatrzona, wszystko pięknie, tak jak być powinno, można iść do domciu. Gdyby tylko nie jeden mały pierdolony szczegół. Poziom profesjonalizmu lekarzy z mojego miejskiego szpitala dał o sobie znać i tym razem. Będąc już w domu, opowiedziałem o całej hecy członkom rodziny, nawet sąsiad się napatoczył. Wszyscy jak jeden mąż zadali mi pytanie.
-A prześwietlenie? Robili Ci prześwietlenie?
-Nie, Lol.
Wtedy zdałem sobie sprawę, że lekarz który mnie podejmował najwyraźniej ma rentgen w oczach, albo polecieli w chuja, a ja nawet się nie zająknąłem na ten temat będąc na izbie. Ale chuj z tym. Widać nic się nie połamało, w końcu opatrywał mnie lekarz, co będę się chłopu w kompetencję wpierdalał. Niestety, nazajutrz ręka przypominała siną bulwę. Kości śródręcza jak i środkowy palec wyglądały jak gówno. Postanowiłem przejechać się na izbę i zapytać, czy aby na pewno ma to tak wyglądać . Przyjął mnie jakiś młodszy lekarz, potwierdził że tak.
-Paaanie nie sraj się pan, zmiażdżyli Ci rękę jak wkarcie widzę, to co się pan dziwisz?!
-Ale prześwietlenie, nie miałem prześwietlenia – jeśli coś się pogruchotało? W końcu ta prasa ma nacisk kilku ton…
-Paaanie, specjalista pana oglądał, skończ pan pierdolić, sobota jest, ja se chcem odpocząć w końcu w tej robocie.
Dobrze zatem pomyślałem. Za kilka dni opuchlizna powinna się zmniejszyć, będzie dobrze, luźna guma – nie było dobrze. Nie dalej jak za niespełna dwa tygodnie, sytuacje zmusiła mnie do odwiedzenia miasta oddalonego o jakieś 30 km. Zabrałem dupę w troki, wsiadam do samochodu a moim oczom ukazuje się skrzywiony w lewa stronę środkowy palec lewej ręki. Na początku przeszły mnie ciary, bo palce tak się nie wykrzywiają, przynajmniej nie moje. Zaraz potem odczułem ból. Do teraz nie wiem co mi do łba strzeliło, ale postanowiłem chwycić za paluszka i naprostować go na właściwe tory. Usłyszałem tylko ciche „chrup, chrup” i poczułem przeszywający ból. Wkurwiłem się nie na żarty, ale mimo wszystko musiałem wykonać wyżej opisaną trasę. Tak też zrobiłem. Palec zaczął ponowie puchnąć. Udałem się zatem na pełnym wkurwieniu na dobrze znaną mi już izbę przyjęć. Krótki dialog z panią Grażynką, skierowanie do pokoju przyjęć, w którym czekał na mnie lekarz który przyjmował mnie w dniu wypadku i opis całej sytuacji. Dopiero kurwa wtedy dostałem pierdolone skierowanie na RTG. Wyszło, że mam złamanie otwarte i konieczna będzie ingerencja chirurgiczna. Najlepsza była reakcja na zdjęcie lekarzyny. Trochę się zmieszał kiedy zdjęcie zaczął oglądać chirurg z oddziału ortopedii i zapytał dlaczego wcześniej nikt mi nie zrobił prześwietlenia. Jebane konowały. Umówiłem się na operację, w szpitalu spędziłem 3 doby, w mojej ręce znalazły się dwa druty. Jeden z nich mam do dziś, a minęły już 4 miesiące. Wciąż czekam na zrost kości, która dziwnym trafem zrosnąć się nie chce. Może gdybym od razu został fachowo opatrzony, nie było by takich problemów – ALE PO CHUJ! Teraz opisany wyżej palec przypomina drewniany patyk, odczuwam mrowienie kiedy go dotknę, nie mogę go zgiąć, ruszać nim, jest bezwładny.A wszystko przez to, że pracowałem z ćwierćmózgiem i moje podatki, zdrowotne składki itd. wypierdalane są na tak zaawansowany i profesjonalny system OPIEKI zdrowotnej!
Niech żyje ENEWZEEET SKURWYSYNY!!!!
Spisałem już chyba z 10 stron a4. Wybaczcie, ale musiałem to z siebie wyrzucić. To już koniec opowiastki, gratuluję temu kto dotrwał do końca.
Wasz oddany Szturmierz!
*Imiona postaci jak i dialogi zostały nieco zmienione. :D
Tagi: #boli, #chorbowe, #jebacNFZ, #kaleka, smutek, Zdrowie
Kategoria Ludzie, Miejsca, Opowiadania, Zdrowie, Życie
18 lutego, 2018 o godzinie 11:33
Jak tylko słyszę temat krwi, to mnie mierzi.
Współczuję wkurwu, bólu i doświadczenia, acz(kolwiek) dobrze, że nareszcie rozkminili, że Rtg jest konieczny.
Aaa! No i już wiadomo, dlaczego tak długo Cię tu nie było!
Zdrówka od Nuki !!!
18 lutego, 2018 o godzinie 12:27
Musisz mieć człowieku chyba jakieś nerwy ze stali, nie wiem czy ja bym wytrzymał ten ból i szok.
Co do naszego kochanego NFZ niestety tak jest. Żeby pójść na pięciominutową wizytę do lekarza ortopedy musiałem czekać około miesiąca choć to pewnie i tak nie najwięcej w historii naszego kochanego kraju.
Jak byłem kiedyś w przychodni mając około 38-39 stopni, z bólem głowy, katarem i bólem stawów musiałem siedzieć chyba dwie godziny, bo jakaś baba znalazła sobie koleżankę do gadania. Nie pomagały nawet moje prośby o wyjście na chwilę i poczekania na korytarzu, bo u mnie wizyta u lekarza nie polega na rozmawianiu o rodzinie tylko o na zbadaniu i diagnozie.
Wracając do mojej wizyty u ortopedy. Była ona bardzo krótka, przyszedłem z czymś co nazywa się ganglion. Ortopeda wyciągnął strzykawkę by odessać to co w nim było. Przed tym popsikał mi rękę takim mrożącym sprayem mający działać jako znieczulenie.
Wbił strzykawkę i mimo braku bólu, ale lekkiego szczypania momentalnie zrobiłem się blady. Wychodząc z gabinetu starałem się chodzić prosto. bo zaczęło mi się kręcić w głowie. Siadłem na krześle przy schodach i spędziłem tam chyba z pół godziny po czym na dworze z 10 minut czekając na taksówkę. Wcześniej siedząc na tym krześle z dwa razy byłem blisko stracenia przytomności, zdrętwiały mi obie ręce, prawie się zrzygałem.
Generalnie mimo, że nie jestem słaby to strasznie boję się strzykawek (nie wiem czemu).
Wracając do Twojego tematu. Mogę jedynie bardzo współczuć, że przytrafiło Ci się takie coś. Mam nadzieję, że kości się zrosną.
pozdrawiam
18 lutego, 2018 o godzinie 13:11
Jak poczujesz sie lepiej zaloz proces lekarzowi. Nie z zawisci czy cos, ale nie kazdy moze miec tyle szczescia co ty.
20 lutego, 2018 o godzinie 09:49
Też nad tym myślałem Letalny. Może i tak zrobię, nie jedna osoba mi o tym już wspominała…