Wkurwienia w kategorii: ‘Sport’
Referendum, mecz i opony
6 września, 2015, Autor: start2010Wkurwia mnie to jak bardzo zjebane polaczki mają kurwa na wszystko wyjebane i kurwa tylko całe swoje marne życie narzekają. Są wybory to kurwa nie idą bo „po co”, jestem kurwa pedałem i lubię całe życie być jebany w swoją i tak już rozjebaną dupę.
Jest referendum, może i pytania nie są jakoś kurwa zajebiście precyzyjne ale jest. Może kurwa coś się zmienić, ale kurwa właśnie „po co”
Właśnie wróciłem z głosowania, po ilości podpisach to kurwa frekwencja taka, że japierdole… Nawet ta pierdolona patologia była głosować. Rodzice też nie idą no bo właśnie kurwa „po co” gdyby im TVN24 powiedział gdzie mają dokładnie postawić X to by kurwa lecieli jak pies za kiełbasą.
Druga sprawa mecz Niemcy – Polska. Kurwa. Pierwszy przegrany mecz po tak długim czasie i to prawie kurwa wyrównanym meczu gdzie brakło trochę szczęścia, ale nie kurwa polaczek musi narzekać, bo jak to kurwa można przegrać. Kurwa no jak można do chuja przegrać z mistrzem świata, przecież kurwa Polacy zawsze wygrywają no kurwa jest to nie do pomyślenia. Z dnia na dzień nie widzę siebie w tym kraju. I to nie przez to, że kurwa chujowe zarobki czy coś bo bym sobie poradził ale kurwa na ten zjebany naród. Wszyscy do kurwa leczenia się powinni nadawać.
Sprawa numer trzy. Pierdolone zawszone, zaHIViałe bamboszki. Jakim kurwa prawem te pierdolone opony z tych zjebanych krajów spierdalają do EU? I to same młode kurwa bamboszki, zamiast walczyć za ten swój popierdolony kraj to kurwa spierdalają i jeszcze rządają… Ja bym to kurwa powystrzelał a jak przyjmować to kurwa bachory i kobiety a nie tych popierdoleńców.
Gdybym chciał kurwa spierdolić kiedyś z tego kraju przed zjebanymi ludźmi, to chyba będzie kurwa Rosja, bo całą europę zaleją kurwa opony. Jedynie Putin nie da się kurwa dymać bamboszkom.
Hejty
27 listopada, 2014, Autor: KistosOd paru dni jakaś kurwa anonimowo mnie hejtuje, a mianowicie nazywa nikim, wyśmiewa się z sylwetki itd. Zazwyczaj takie coś zlewam i mnie to nie rusza, ale teraz to mnie wkurwia. Dopierdala mi także że się wożę a leszcz jestem.
Fakt, schudłem teraz strasznie. Sylwetka dawna została na zdjęciach, ale co poradzić z jednym posiłkiem dziennie i całym dniem zapierdalania oraz ograniczonym czasem na treningi. Ale nadal wyglądam kurwa lepiej niż 80 % leszczy w mojej szkole..ale to nie ważne, jakaś kurwa wie lepiej. Nie wie pewnie tylko że wiedzą przewyższam nie jednego wf istę i trenera, nie wie że niejednokrotnie mimo młodego wieku i braku studiów poprawiałem plany treningowe i rozpisane diety przez „profesjonalistów”, nie wie że wytrenowałem kilka osób od zera do dużych bydląt, że sztywne osoby wytrenowałem do poziomu szpagatu, że pomogłem schudnąć nie jednej osobie z nadwagą, że moje artykuły powstałe po opracowaniu wyników badań naukowych zostały wyróżnione i docenione na największych forach o tematyce sportowej, nie wie że w mojej okolicy mimo upływu lat jestem uznawany za swego rodzaju mentora odnośnie sportu i do mnie wszyscy się z tym zwracają nie do koksów osiedlowych, nie wie ta kurwa pierdolona że mając naderwany mięsień w udzie, rozjebaną chrząstkę przy tym i naciągnięte ścięgna na skutek kraksy trenowałem dalej ze łzami w oczach z bólu. Taa, ta suka zajebana nie wie też że kumpel który na skalę europejską odnosił sukcesy w boksie tajskim uważał mnie za równego sobie, że sparowałem i kumpluje z typem co trenuje na co dzień z elitą światową Mr. Olympia a który chwalił mnie za wiedzę i determinację.
Można mi wiele zarzucić, ale jak słyszę gdy mnie krytykuje pierdolona kupa gówna która w życiu miała tylko tyle odwagi i siły by dojść do klopa i brać hajs od starych to mnie kurwica zalewa. Mam pierdolone 20 lat, ( czyli pewnie połowa życia za mną patrząc na swój styl istnienia) a zrobiłem wielokrotnie więcej niż inni zdążą przez całe życie, za swoją pomoc nie chciałem i nie oczekiwałem niczego poza szacunkiem. A tu jakaś cipa miękka równa mnie z błotem.
Wkurwiający miszmasz 2
15 kwietnia, 2014, Autor: WigarusDawno niczego konkretnego nie pisałem, a to z prostej przyczyny: nie byłem na nic wkurwiony. A w każdym razie nie na tyle, żeby o tym pisać. To były raczej sytuacje, które wystarczyło olać, i rzeczywiście w momencie, kiedy już umieściłeś je sobie w pewnym ciemnym, nieoświetlonym miejscu, mogłeś dalej cieszyć się tym zjebanym życiem. Ale dzisiaj moja podróż do domu była tak długa i męcząca, że wyciągnęło to na wierzch moje wkurwienie i by je rozładować, poślę je w różne kierunki. Tak więc, kurwa, zapraszam na mój teatrzyk.
1. Uniwersytet Gdański to popierdolone miejsce, podejrzewam, że w takim samym stopniu jak większość placówek tego typu. O Politechnice Gdańskiej też słyszałem wiele dziwnych rzeczy, ale nie będę się na niej skupiał, bo nigdy nie przekroczyłem jej progu i sytuacja, jaka tam panuje, mnie nie dotyczy. Wyobraźcie sobie, że na wielu kierunkach na UG trzeba posiadać TRZY wpisy z jednego przedmiotu. Czyli ze średnio dwunastu wykładów i ćwiczeń trzeba zdobyć aż trzydzieści sześć jebanych autografów. Czemu? Ano dlatego, że gówniany zarząd nadal w niektórych przypadkach uważa, że elektroniczny wpis jest niewystarczający. W normalnym przypadku, tak, jak choćby na Politechnice, gdzie studiuje mój znajomy, wpis elektroniczny jest wystarczający i potrzeba kilku kliknięć, żeby wykładowca mógł cokolwiek tam zmienić. Ale u nas, kurwa, nie! Masz papierowy indeks, masz elektroniczny indeks i do tego jeszcze dojebią ci „Kartę Osiągnięć Semestralnych”, która jest tym samym co indeks, tylko na jedną stronę A4. I ocenę w elektronicznym indeksie można wpisać tylko w kilka konkretnie wyznaczonych dni, dzięki czemu z dwóch przedmiotów nie mam wpisów, bo po prostu mnie pominięto, co nie jest oczywiście moją winą. Ale mam na to wyjebane, bo tym systemem rządzą nieogarnięci ludzie. A idź pan w chuj z takim systemem. Do tego jeszcze jeden z najgłupszych wykładowców na wydziale twierdzi, że dzięki temu uczymy się systematyczności, a sam płaszczy dupsko na krześle i nie może poświęcić dziesięciu minut na danie wpisów, gdyż „od tego są konsultacje”, które ten cwel prowadzi w momencie, gdy jakieś 2/3 studentów ma lektorat. Nie rozumiem też, po co ta cała profesorska gawiedź straszy ludzi, że ich nie przepuści, skoro potem napierdalają im trzecią poprawkę z rzędu. Mam przedmiot, z którego co tydzień jest jakieś minikolokwium. Zdałem pięć na sześć testów z tego gówna, a teraz okazuje się, że osoby, które miały wyjebane, mogą sobie, ot tak, przyjść, napisać jeden teścik i być dopuszczonymi do kolosa. Także wiecie, to jest właśnie to, czym zajmują się w większości profesorowie, magistrowie i doktorzy – kilka razy powiedzą parę głupot, posiedzą, pogadają, wepchną się na jakąś pseudokonferencję i to tyle.
2. Wkurwia mnie marnotrawstwo jedzenia w wielkich sieciach typu Tesco czy Biedronka. Kurwa, to jest po prostu chore. Gardzę fanatyczną ekologią, ale w momencie, kiedy wypierdala się żywność, bo ma dwa dni do terminu, albo jeden z pięciu bananów jest zepsuty, to mnie szlag trafia. Zresztą taka sytuacja nie dotyczy tylko jedzenia – wystarczy, że cokolwiek chociaż trochę się zniszczy i już trafia to na śmietnik. Faktem jest to, że z takich rzeczy nie ma się zysku, ale skoro nie ma się z tego zysku, to co za różnica, czy zostawi się to potrzebującym, czy wywali się do kosza? Skoro i tak nie przyniesie to zysku, to chyba obojętne? Tymczasem hermetyczne prawo, jakim rządzą się takie sieci sklepów, bardzo restrykcyjnie każe przestrzegać tego, by produkty tego typu trafiały właśnie do kosza. Chociaż w sumie tak się dzieje w każdym przypadku – nie tak dawno temu oberwało się jakiemuś piekarzowi, o czym pisano w gazecie, za to, że zostawiał biednym pieczywo, które nie zeszło mu danego dnia. I do takich sytuacji dochodzi codziennie. Zawsze myślałem, że w śmietniku grzebie się już w momencie, kiedy byle ostatki są w stanie cię jakoś zadowolić, jednak okazuje się, że z tego, co w nich można znaleźć, śmiało dałoby się wykarmić dwie wielodzietne rodziny.
3. Wkurwia mnie to, że nie mogę spokojnie napić się piwa w plenerze, bo od razu muszę się kitrać, żeby straż wiejska albo policja tego nie widziała. Nie rozumiem sensu zakazu picia w miejscach publicznych. Że propaguję niby spożycie alkoholu i daję zły przykład? Kurwa, co? A reklamy browarów w telewizji puszczane w godzinach popołudniowych tego nie robią? A poza tym, dlaczego władzom przeszkadza propagowanie czegoś, co w kodeksie karnym jest uznane za legalne i co można kupić w niemal każdym spożywczaku? Tutaj pojawia się nieścisłość, ponieważ ten chory system utożsamia osoby takie jak ja z potencjalnymi alkoholikami, a to tak samo, jakbym porównywał kulturystę, który codziennie podnosi sztangę, do człowieka, który na siłowni pojawia się raz na miesiąc. Należy zadać sobie zajebiście ważne pytanie: jakie szkody moralne przyniesie zarówno mi jak i osobom trzecim spożywanie przeze mnie piwa w miejscu publicznym? Czy nagle w dom jebnie jakiś piorun? A może nagle dzieci zaczną bawić się w dom w wersji, gdzie mąż napierdala swoją żonę kablem od żelazka? Okej, rozumiem – gdybym najebał się jak świnia i kopał skrzynki wysokiego napięcia albo startował do pierwszej lepszej napotkanej osoby, to służby mundurowe miałyby prawo ingerować. Tylko, że skoro nie robię trzody, to o co, kurwa, chodzi? W normalnym kraju, którym Polska w mojej opinii nie jest, można pić nawet pod komisariatem i jeśli zachowujesz się normalnie, to nikt ci nie zwróci uwagi. Nie udawajmy, że panuje u nas prohibicja, skoro alkohol jest legalny.
4. Pojebane są wszelakie ministerstwa, których reprezentanci nie mają pojęcia, gdzie zaczynają się granice ich działalności. Chyba każdy pamięta ekscesy minister Komar (nazwisko oczywiście zmienione), która nie widziała różnicy między sportem a koncertem. A tym razem wkurwia mnie, że wszystkie te pieniądze (warto podkreślić, że NASZE pieniądze) ministerstwo kultury pakuje w Świątynię Opatrzności Bożej, która społeczeństwu nie jest do niczego potrzebna. Finansowane powinny być placówki ogólnego użytku, a kościoły do takowych nie należą. Wybudowanie tej wyciskarki do pomarańczy nie poprawi mojego komfortu życia, nie sprawi, że będzie mi się lepiej uczyć i pracować, a przede wszystkim w moim mniemaniu jest przestępstwem. Polska nie jest państwem wyznaniowym i jeśli klerycy na wysokich levelach chcą wznieść sobie świątynie, to niech robią to z kieszeni własnej i kieszeni tych wyznawców ich religii, którzy są tym zainteresowani. Albo niech dzwonią do watykańskiego Corleone i poproszą go o wsparcie, w końcu powinno mu na tym zależeć.
5. Tu pojawia się kolejny aspekt wkurwienia – religia na pokaz. Niedługo nastąpi kanonizacja JPII i ja już dobrze wiem, jak wielki rozpierdol wtedy powstanie. Właściwie to już powstaje, bo to ogromny chwyt marketingowy, który pozwala sprzedawać wiele rzeczy związanych z tą postacią. Nie będę się wypowiadać o samym JPII, chociaż mam o nim swoje osobiste zdanie. Chciałbym tylko zastanowić się, co szary Kowalski powie o papieżu, w sensie, z czym mu się skojarzy. Podejrzewam, że przeciętna odpowiedź będzie skupiać się na kremówkach, obaleniu komunizmu, nartach, na tym, że jest Polakiem, i ogólnie, że „dużo zrobił”. Takie osoby uważają się za wielkich zwolenników JPII, a nie czytały ani jednej jego encykliki. I jak tu się nie śmiać z takich debili? Kiedy przeczytałem, że ma powstać 12 posągów papieża, myślałem, że to dobry żart, ponieważ na artykuł ten natknąłem się 1 kwietnia. Ale, kurwa, okazało się, że nie. Że to tak na poważnie. Dużo katolików już dawno straciło rachubę w tym, w co oni właściwie wierzą. Według mnie ten kult papieża Polaka to powoli odrębna religia, wręcz gałąź odchodząca od innej gałęzi, jaką jest chrześcijaństwo, bo ono również nie było pierwsze. Nie gardzę ludźmi, którym imponuje ta postać, bo nie twierdzę, że nie była charyzmatyczna i że nie miała porywającego tłumy wizerunku, ale zastanawiam się po prostu, jaki sens kryje się w tym, żeby stawiać takie pomniki. To już skrajny fanatyzm.
No i pierdolę, koniec nastał.
„Nowoczesne” wychowanie
22 kwietnia, 2013, Autor: WigarusW dzisiejszych czasach media „óczą” nas, że dziecko należy wychowywać „nowocześnie”. W dobie Superniani utrwaliły się pewne kurewskie schematy, które mnie wprost wkurwiają, a które sprawiają, że nowsze pokolenia stają się coraz bardziej niedojebane. Mam ponad 20 lat i chuj wiem o życiu, ale wyszedłem z tego okresu, więc co nieco mógłbym powiedzieć. Wydawać by się mogło, że generacja 4 lata ode mnie młodsza nie powinna się znacznie różnić, co nie? To tylko, kurwa, 4 lata – w dziejach historii 4 lata to jest pierdnięcie, które nic nie znaczy. A jednak chyba coś jest nie tak. Nie zamierzam uogólniać, bo uogólnianie jest złe, ale chodzi mi o częste zjawiska, których jestem świadkiem.
Jak to jest, że gówniarze chodzą rozpierdoleni po chodniku, w wyjściowych dresikach i na chama pokazują wszystkim swoje pojebane telefoniki, puszczając z nich muzykę? Co ich do tego prowokuje? Rodzina nie poświęca im czasu? I jeszcze te teksty o jebaniu policji, paleniu trawy i ruchaniu dziwek. Jedyne, co oni jarali, to drewno w kominku, a policja to ich, kurwa, w GTA non stop łapie i dlatego mają taki stosunek do niej. Dziwki? Chyba na RedTube. Nie wspominając już o tym, że dają się robić w chuja, bo cokolwiek tępy drechu ze Złomu PKS, Chuja PCV albo Pierda PCK „nawinie” (sorry, ale jako długoletni słuchacz rapu stwierdzam po prostu, że to nawet nie jest flow – to jest efekt grymasu intelektualnie zacofanej małpy w ortalionie), to oni łykają to jak niecnotliwa dama biały płyn z fallusa. Rozumiem, świadomie coś robić i mieć jakieś o tym pojęcie; angażować się w to, tyle że te dzieciaki nie mają mózgu, a nawet jeśli jakimś cudem mają, to nie korzystają z niego konsekwentnie. Myślicie, że te wszystkie rapujące Dresiki typu Tampon ZHP albo Cwelu NRD na czym najwięcej zarabiają? Oczywiście, że na was, głupie dzieciaki. Ale z drugiej strony… Dobry biznes zawsze wymaga idiotów, bo oni najwięcej płacą. Problem jest tylko taki, że wielu z tych gówniarzy nie idzie w inną stronę, tylko przez wiele lat siedzi na ławkach i w tym podobnych miejscach i nie próbuje nawet znaleźć sobie czegoś lepszego, no nie wiem – jakiegoś celu, dzięki któremu wyszliby z tego gówna. Styl życia można mieć różny, ale też na pewien styl życia trzeba sobie zapracować, a nie być pasożytem społecznym, „bo tak”. Skoro Jebią Policję na 100%, to dlaczego grzecznie kupują sobie bluzy z tymi napisami? Skoro pierdolą policję, to chyba nie robi im to, że coś ukradną? A może się mylę? Kozaki w grupie, a osobno tylko gówniarstwo.
Inna sprawa – ciągłe napierdalanie, wręcz maniakalna nagonka na gry komputerowe. Bo to przecież działa w 2 strony – dorośli też są winni. Dlaczego każdą możliwą, wręcz najgorszą rzecz zwala się na gry komputerowe? Małolat kogoś zarżnął nożem, a w biurku miał „Postala 2” – to na pewno przez to. Fakt, że były takie przypadki, gdzie psychole utożsamiali się z grą, tyle że je można policzyć na palcach. Ale, do kurwy nędzy, jeśli dziecko ma, dajmy na to, 12 lat, to co robi „Postal 2” na jego dysku? Jakoś musiało dojść do jego zainstalowania, więc najwyraźniej albo rodzice mieli to w dupie, albo byli idiotami i stwierdzili, że znak +18 nie ma większego znaczenia, bo co niby miałby on oznaczać? Ponadto nie wytłumaczyli należycie, na czym polega świat wirtualny, a na czym polega świat prawdziwy. Wiecie, to nie problem gier, że są brutalne – to problem tego, że ludzie są idiotami. Ale zawsze lepiej pozwać producentów gier, bo to daje jakieś złudne usprawiedliwienie – to raz, a dwa – daje hajs. Dlaczego by na przykład nie pozwać firmy, która wyprodukowała nóż, którym dokonano morderstwa? Przecież jego ostrze samo kusiło, aby użyć go w niecnych celach. Pojebane w chuj.
Ostatnio modne stało się przyrównywanie klapsa do bicia. W dzisiejszych czasach nie ma już różnicy. Praktycznie tak samo, jak nie istnieje granica między pierdnięciem a zesraniem się albo pomiędzy upadkiem jabłka na głowę a upadkiem cegły na głowę. Jednocześnie mówi się, że dziecka nie należy wychowywać bezstresowo. Hm? Lekki paradoks? Co więc należy robić? Sadzać je na karne jeżyki? Tak, fakt, że bachor spierdala ci cały czas z dywanika, a ty co kilka sekund biegniesz do niego jak pojebany, żeby go z powrotem posadzić, ma od chuja sensu. W rodzinie – przynajmniej ja coś takiego kiedyś wyczytałem – istnieje coś takiego jak funkcja stratyfikacyjna, czyli ustalanie jasnej hierarchii. Ale oczywiście tu zaraz zjawią się mądrzy psychologowie i powiedzą „NIE, NIE WOLNO. Przecież to tylko wzbudzi agresję w dziecku. Będzie się chciało bić, będzie chciało oddać”. Agresję to wzbudzi w nim permanentne przesiadywanie w jednym miejscu. Poza tym, nie wolno nikomu wmawiać, że ten świat jest tak zajebisty, że wystarczy załatwić problemy słowem. My będziemy zwracać uwagę, że „Tak nie wolno”, a nasz potomek nadal będzie sobie pozwalać na dalsze kopanie nas i brak szacunku. I nie, nie chodzi mi o bicie. Nie chodzi mi o patologię. Inteligentne inaczej programy typu „Chujowi Surowi Rodzice” próbują przekazać nam, że najlepszym sposobem na ujarzmienie gówniarza jest zabranie go do kościoła, zabranie telefonu i nakaz zapierdalania z węglem i drewnem na taczkach. Powiem tak: ja nie bronię tych gówniarzy (zakładając, że to nie jest reżyserka, ale obawiam się, iż jednak jest), ale na szacunek trzeba sobie zasłużyć. Czy ten program ma mi uświadomić, że wystarczy zmusić swoje dzieci do ciągłego zapierdalania, „bo tak”, i to pomoże w tydzień? Niekiedy nawet wykorzystuje się tam tę młodzież jako tanią siłę roboczą, zresztą co ja będę mówić – na pewno podpisują tam jakiś kontrakt i obie strony dostają niemały hajs. Nikt mi nie wmówi, że człowiek w otoczeniu kamer zachowa się w pełni naturalnie, bez żadnego scenariusza, biorąc udział w tej szopce dla idiotów.
A wracając do kwestii wirtualnej, to też uważam, iż dzieciakom należy ograniczyć dostęp do Internetu, dopóki nie nabiorą pewnej dojrzałości. Mówię serio. Bachorstwo wchodzi na strony, na które nie powinno wchodzić, nawet nie mówię tu o pornografii, tylko o normalnych serwisach, gdzie ludzie chcą poważnie porozmawiać. Wpierdoli się taki jeden z drugim, nie zastanowi się nad treścią wiadomości i jeszcze będzie uważać, że ma do tego prawo, aby pisać — CoŚ WtYm $tYlU —. Problem z otwartością sieci w stosunku do dzieci jest taki, że zapoznają się one z rzeczami bez ich realnego przeżycia. Zamiast w piłkę na boisku z prawdziwymi kolegami, cisną w WoW-a czy tam w FIFĘ na kompie. Zamiast raz naprawdę przeżyć jakąś przygodę, ponapierdalać się z przyjaciółmi patykami, żyją w hermetycznym świecie. Bo przecież nowoczesne wychowanie nie dopuszcza tego, by dziecku się coś stało. Siniaki? Zadrapania? Bójki? Obtłuczenia? Przecież to wszystko jest potrzebne, aby poznać życie. Przewrócisz się, to się ubrudzisz i nabijesz guza, ale guz po tygodniu zniknie, a koszulkę się wypierze, za to ty zdobędziesz coś cenniejszego – normalne dzieciństwo. Nie lubię używać słowa „normalny”, bo tak naprawdę trudno je sprecyzować, jednak nowoczesny model wychowania nie należy do czegoś, co pomaga młodej generacji. Przez dzieciństwo spędzone przed kompem co takie dziecko osiągnie? Wyjdzie na zewnątrz po jakimś czasie i dupa – nie będzie mogło się odnaleźć. Nie ma w tym też takiego dreszczyku poznania czegoś – wszystko masz na tacy i często w sposób wulgarny, wypaczony. Pamiętam, że jeszcze kilkanaście lat temu, kiedy za małolata ktoś powiedział chłopakom w szkole, że ma nowy numer Playboya, to był bogiem. Zwykle długo odkładało się na takie gazetki, oczywiście prosząc kogoś starszego i zaufanego o ich kupno, a potem trzymało się je pod łóżkiem, żeby rodzice nie widzieli. Rozumiecie, nie chodzi mi o to, żeby zakazywać pokazywania niektórych rzeczy, tylko chodzi o to, że kiedyś była w tym frajda i trud i należało wykazać się nie lada sprytem, by cokolwiek zdobyć. Dzisiaj jeden smarkacz z drugim w 5 sekund wejdzie se na pornole i to cała filozofia.
Ostatnia rzecz (ogólnie to jest ich więcej, jednak na tym chyba skończę) to wychowanie proponowane przez nasz chory system edukacji. Jak ja chodziłem do szkoły, to system wydawał mi się lekko pojebany, głównie dlatego, że już następowały początki zmian programowych. Ale obecnie, gdy słyszę, że pięciolatkom czy sześciolatkom nie da się zagwarantować legalnie nauki liter i cyfr, bo tego powinna uczyć dopiero „normalna szkoła”, to mnie bierze kurwica. Najpierw zacznie się od liter i cyfr, a potem odniesie się to do wszystkiego. Za 20 lat ludzie w szóstej klasie podstawówki będą przerabiać elementarz. O minimalnej wiedzy na temat najważniejszych rzeczy też nie będzie mowy. Ci tam na górze chcą, żeby nasze społeczeństwo miało inteligencję godną zooplanktonu, bo wtedy łatwiej się takimi idiotami będzie manipulować. Ale nie tylko to w wychowaniu szkolnym jest najgorsze. Na przykład talenty. W większości szkół gówno kogoś obchodzi, czy masz talent plastyczny, muzyczny, pisarski – nie dostaniesz za to niczego na plus. Nikt nie zwróci na to uwagi. Natomiast szkolnych debili, zjebów, które kiedyś prawdopodobnie zostały pierdolnięte łopatą w łeb, będzie się na siłę przepuszczać „dla ich własnego dobra”. Szczerze? Uważam, że szkoła nie powinna być obowiązkowa. Niech będzie dla wybranych ludzi, którym naprawdę zależy i wtedy może udałoby się podnieść jej poziom. A jak ktoś nie chce, to nie musi chodzić – tania siła robocza zawsze się przyda. Że taka szkoła będzie płatna? A czy ktoś się łudzi, że dzisiejsza szkoła jest darmowa? Książki, akcesoria, składki, komitet – z tego wychodzą niemałe kwoty.
Trochę się zastanawiam, czy nie zmieniam się w takiego tetryka narzekającego, jak to za jego czasów było lepiej. Ale chyba nie… Są przecież rzeczy uniwersalne. Skoro jakieś tysiąc lat temu dzieci bawiły się patykami, a ja jakiś czas temu też się nimi bawiłem, to chyba o czymś taka sytuacja świadczy?