Wkurwienia w kategorii: ‘Opowiadania’

Kur*stwo

10 września, 2023, Autor:

Miałam kiedyś u siebie na studiach dwie dziewczyny.
Pierwszą z nich nazwijmy A. Drugą M.

A. z M. zaczęły się przyjaźnić na drugim semestrze pierwszego roku, kiedy to M. do nas dołączyła, przenosząc się z innej uczelni. Na początku jeszcze były w miarę normalne, w sensie szło z nimi normalnie pogadać, wyjść gdzieś czy coś. Było spoko. Na drugim roku zamieszkały już razem. Od tego czasu A. widocznie fascynowała się M. i nawet starała się mieć podobny do niej sposób bycia, czy ubierania. Było to widoczne dla wielu osób na roku. No więc wynajęły razem te dwa pokoje na parterze jednego z domku jednorodzinnych, gdzie na trzeci pokój dołączyła do nich jakaś laska z innego roku. Byłam tam kiedyś u nich na kawie. Nie ukrywam, że wpierw to musiałam sprawdzić, czy kubek do kawy jest czysty, sądząc po tym, jaki rozpierdol panował w kuchni – można było podejrzewać rozwój innej cywilizacji. Brakowało szczurów, serio. A dodam, że z Sanepidu to ja nie jestem.

Na co dzień na uczelni jednym z pierwszych pytań od jednej i od drugiej było: „A co my w ogóle dziś mamyyy?”. Stan zajebania w akcji był niemal widoczny od samego spojrzenia na ich nieskalane żadną głębszą myślą, twarze. Podobno Woodstock jest raz do roku, a tu miało się wrażenie, że one mają go codziennie. O ile M. jakoś jeszcze w miarę wyglądała i trochę dbała o higienę, o tyle A. do higieny było w chuj daleko. Zawsze jak z nią rozmawiałam, musiałam przyjmować odległość dwóch krzeseł, aby nie poczuć tego dziwnego zapachu z ust. Jestem w stanie wiele zrozumieć i zaakceptować, ale jeśli ktoś ma długo nieleczoną próchnicę w kilku zębach, co daje efekty, jakie daje – dystans jest konieczny. Tak waliło przez całe studia, ale teraz nie o tym…

Dziewczyny imprezowały przynajmniej co dwa dni. Jak tylko zdarzało się na uczelni jakieś okienko, leciały na chwilę na chatę „dospać”, potem wracały, albo i nie – a wieczorem zaś kolejne balety. I mimo, że sama nie byłam jakimś nerdem, co nie wynurzał z domu, o tyle tempa ich imprezowania nie powstydziłby się chyba żaden z uczestników Love Paradise. A tych kwestii „love” właśnie było najwięcej. No dobra… Nazywajmy już kurestwo po imieniu.

Z tego co było mi wiadome, latały na grubo po akademikach oblegiwanych przez ich „kolegów”. Budziły się w różnych miejscach i w różnych konfiguracjach. Wiem to nawet nie z plotek, a z faktu, że same zainteresowane były dumne z zaliczania kolejnych typów.
Raz przypadkiem byłam na imprezie z jedną i z drugą. Spierdoliłam stamtąd po kilku godzinach, bo jakieś resztki instynktu samozachowawczego mówiły mi, że zrobię sobie gruby przypał samym tym towarzystwem. Już pomijam, że chlały jak faceci. O ile większość facetów ma głowę do picia, o tyle nie wiem co one wtedy miały… A w klubie już i tak były ostro zaprawione. Wystrzelone na dobre, uderzały na parkiet, a tam już działo się, co dziać się miało. Czasem jedna znikała w kiblu na dłużej, czasem druga. Nie wiem – nawet nie szłam zobaczyć, kto był tam z nimi.

Przyspieszmy czas teraz o kilka lat w przód.
Jakoś tak udawało się im kulać, od zaliczenia do zaliczenia (nie tylko przedmiotów) i wbrew temu, co odpierdalały – dokulały się aż (sic!) do trzeciego roku. Na miesiąc przed obroną – jedna z drugą obudziły się, że to jakąś pracę trzeba pisać. Głęboko czasowo w dupie, zaczęły latać po bibliotekach, z myślą, że oszukają przeznaczenie. A tu chuj. Życie wyciągnęło Jokera.

Wiedząc, że jest już po obiedzie, A. na tydzień przed końcem oznajmiła, że pierdoli to wszystko i że wyjeżdża za granicę. Ciocia załatwiła jej pracę w opiecie u osób starszych i spierdoliła zaraz następnego dnia. Bo i nad czym tu się zastanawiać… Dziś, po latach – myślę, że to wszystko to było zajebiście duże uproszczenie. Po prostu skumała, że obronić się nie obroni, starzy nie dadzą jej w domu żyć, w mieście jest grubo spalona za imprezowanie i kurestwo – dlatego jedynym sensownym rozwiązaniem było zabrać dupę w troki przy pierwszym nadjeżdżającym Flixbusie i zagrać w nowe początki. Tak też się stało.

Po krótkim romansie z opieką, ciotka załatwiła jej jakąś pracę biurową, w której siedzi do dziś. No by w sumie siedziała, gdyby nie fakt, że najprawdopodobniej ciocia załatwiła jej również typa, sąsiada – z pochodzenia Niemca. I tak oto, niczemu nieświadomy Niemiec, związał się z laską, która z Polski wywiozła większy przebieg niż przeciętny Ford, czy Matiz. Jest dla mnie kupą śmiechu, kiedy teraz widzę na Facebooku, jak to dziś gra dobrą żonę i matkę na niemieckiej ziemii. Niczym Kopciuszek zamieniony w Królewnę, musi teraz udawać przed rodziną i znajomymi dobry PR. Przed rodziną, bo przecież jej „wyszło” i ułożyła sobie życie, przed znajomymi, bo przecież: Ej noooo, jakie kurestwoooo? Spójrz – mam męża, dziecko, pracuję.
Przypomnijmy kolejny raz, że innego już wyjścia nie miała, jak tym razem – złapać niemieckie gacie, bo polskich już by na nią zabrakło.

Teraz M.
M. zaszła w ciążę na trzecim roku.
Poznała gdzieś kiedyś jakiegoś typa, z którym to była całe kilka miesięcy i… wpadli. No ale cóż mogła na to rzec – przecież planowane. Co łatwo się domyślić, studiów również nie skończyła. Potem już jak w rollercoasterze. Rozstawała się z tym młodszym typem, potem znów do niego wracała. Koniec końców – w przypływie endorfin i oksytocyny, przyjęła jego oświadczyny i krótko po tym – wzięli cywilny. Ostatecznie to nie przetrwało nawet roku. Akcja rozwodowa i bejbik na karku na jej głowie. Też większych perspektyw nie było, studiów brak, doświadczenia zawodowego również brak, więc trzeba było coś na prędce wymyślić. Młodzik, ojciec dziecka – też jeszcze na studiach, więc no C’ommon, jakie alimenty? Teraz zgadnijcie co…
Pewnie nowy typ? Ha, bin-go! :)

Nawinął się jakiś policjant z własną chatą, który wziął ją i nieswojego bobasa pod dach. Na Facebooku wrzuca jedynie co jakiś czas swoje zdjęcia, prawie jak z jej niewinnych, studenckich czasów…

Tutaj, drogi Czytelniku, pojawia się kilka pytań:

1. Co kieruje faceta do związku z Fordem lub Matizem?
2. Czy taką kobiecą hipokryzję tępić?
2. Czy śmiać się takim ludziom w twarz?

Myślę, że obie lepiej i tak nie mogły trafić. Raz, że nie miały innych perspektyw, a dwa – że Niemiec nic nie wiedział. I chyba dowiedzieć się nie chciał. Jakoś tak tylko… do Polski wcale nie przyjeżdżają. Wiem Czytelniku, że znasz odpowiedź, czemu.

Pytanie numer 4. Czy powinno nam być żal nieświadomego Niemca i pewnie równie mało świadomego policjanta, którzy teraz bawią się z nimi w dom?

Cóż… w obu wypadkach – widziały gały co brały. Nie zdziwiłabym się, gdyby jeden z drugim był regularnie u urologa i nie mógł się z niewiadomych przyczyn doleczyć.

Ale póki aktorzy szczęśliwi, niech karnawał trwa!

 

Pozdro.

~ Wasza Nuka, jak zawsze.

1 Wkurwik2 Wkurwiki3 Wkurwiki4 Wkurwiki5 Wkurwików6 Wkurwików7 Wkurwików8 Wkurwików9 Wkurwików10 Wkurwików (oceniano 8 raz(y), średnia ocen: 9,63 na 10)
Loading...
Lubisz to, kurwa?!

Dziś już ani cześć, ani czołem…

7 października, 2022, Autor:

– Cześć i czołem!

Tak zawsze witała się moja była szefowa. Wchodziła do biura i wszyscy wiedzieli, że ani „cześć”, ani „czołem” nie zweryfikuje tego, w jakim weszła nastroju. Mogła to być zarówno kipiąca pokrywka, jak i bigos dochodzący na małym ogniu. Nikt nie wiedział, czy jej szalony uśmiech z porcelanowymi zębami to zwiastun piątkowego team buildingu, czy raczej tego, aby zanurzyć łeb w papierach i reagować tylko w razie usłyszenia własnego imienia. Ot – to była czarownica.

Jej czupryna przypominała mi zawsze rasowego pudla. Kręcone loki wiły się jak u lalek z dawnych segmentów naszych ciotek.

Chód zaś miała typowo męski. Wiecie o czym mówię – ociężały, pewny krok. Miała w sobie coś, co kazało nam myśleć, że jest self-mejdem w tym biznesowym, miejskim półświatku. Pozwoliła nam wierzyć w ogromny rozwój firmy, niepoprzedzony jakimiś sensownymi dokonaniami. Tych dokonań nie ma do dziś, ale idea była słuszna. Nie było tu owocowych czwartków, jednak obie z zastępczynią banany miały zawsze, jak przychodziło do świątecznych zdjęć. Kilka mikołajów z czekolady terravita, aby nas przedświątecznie nastroić, leżało na naszych biurkach, nim ktokolwiek przekroczył próg firmy 23 grudnia.

Z pracy w tym miejscu lubiłam tylko kawę z ekspresu. A trzeba dodać, że lepiej było nie chodzić na nią za często. Należało przy tym pokonać smoka, czyli owego pudla, który to siedział między moim biurem, a czymś na kształt korytarza połączonego z działem HR. Czujne oko pudla, niby zaaferowana księgowością i całym tym syfowskim ZUS-em, na który się przedsiębiorcy skarżą, potrafiło wyłudzić kilka sekund, aby rzucić spojrzenie pełne mroku, zimnej pustki i tajemniczości. Robiła to na tyle skutecznie, że nawet pianka w kawie opadała sama, nim człowiek doczłapał się do biurka.

W biurze miałam jedną fajną kumpelę. Siedziałyśmy obok siebie, niemal biurko w biurko, a powroty z pracy wspominam udanymi śmiechami z całego tego cyrku. Zżyłyśmy się na tyle, że kontakt mamy do dziś i wspomnienia z tamtego mało udanego epizodu zawodowego, również czasem jeszcze – przejawiają się w naszych rozmowach.

Zmierzam do tego, że było to miejsce, w którym chyba na tamten czas – nie znalazłam się przez przypadek, bo zapoczątkowałam falę odejść dla osób, które były tam kilka lat. Pamiętam, że to było po świętach, jakoś styczeń. Być może perspektywa Sylwestra i całego tego noworocznego nastroju sprawiła, że powiedziałam sobie, że nie zostanę tam ani kropli krwi dłużej. Powiedziałam o tym kumpeli z biura. Przyjęła to normalnie, trochę nawet na chłodno – bo miała świadomość, że wiąże się to ze zwielokrotnioną dla niej pracą. Tego samego dnia, złożyłam papiery. Jako, że ona też nienawidziła tego miejsca podobnie mocno jak ja – odeszła jakoś miesiąc/dwa po mnie. W międzyczasie uciekła nasza znajoma z działu HR. Też już miała dość słuchania krzyków, wiecznych pretensji pudla i jej niesprecyzowanych oczekiwań. Gośka zresztą miała na to swój sposób – była uprzejmia i miła dla niemiłych i nieuprzejmych, ale minusem było to, że mocno to odreagowywała. Kilka razy minęłam ją ze łzami w oczach na korytarzu. Mówiła kilkakrotnie, że ma dość, ale będąc samotną matką – ciągnęła ten wózek „dla dobra syna”. Niedługo po Gośce, jedna zaszła w ciążę i ślad po niej zaginął. Do dziś nie wiadomo, co tam się podziało, ale podobno już do firmy nie wróciła. Podobnie było z Asią, która w równie błyskawicznym tempie, poczuła instynkt macierzyński i odleciała czym prędzej. Nagle połowa firmy zrobiła się bardzo płodna. Był jeden chłopak, ale go zwolnili. Nie oddał jakichś tam kluczy szefowej – czyt. zapomniał, czy nie wiedział, że ma przynieść i tyle go widzieliśmy. Na pokładzie została wtedy prawa ręka szefowej – czyli jej dyrygent, a w zasadzie pułkownik rozsyłania ostatnich ocalałych po kątach oraz dwie dziewczyny z HR. Ekipa musiała na cito dokoptowywać nowych członków zespołu, bo nie były w stanie ze wszystkim wyrobić.

Nic dziwnego. Statku już nie było, trzeba było zacząć ratować tratwę.

Zaczęły zatrudniać na zlecenie, bo już totalnie nie miały nadziei dla nowych pracowników, zwłaszcza przy kilku ciężarnych w ostatnim czasie i przy nowej makulaturze o rezygnacji drugiej połowy zespołu, a przy tym – umowy te opiewały na śmieszne kilka tygodni. Potem zaś były wydłużane o następne kilka tygodni. I tak niemal w kółko. Czysty cyrk, czyli to – co pudle lubią najbardziej.

Spotkałam ją kilka razy na mieście. Jak to ona, niby zaaferowana swoimi sprawami, ja zresztą – co dość oczywiste – też nie patrzyłam zbyt intensywnie w kierunku lokowanej porcelany, bo nawet po latach – po co było odświeżać wspomnienie o spojrzeniu zimnej i niewzruszonej skały.

Jak dla świeżaka po studiach i pierwszej pracy w zawodzie, to miałam wrażenie, że życie przybiło mi piątkę. Soczystą.

Ręką Pudziana.

Prosto w twarz.

Naukowe realia mocno różniły się od klimatu, którego doświadczyłam na pierwszej swojej, zawodowej scenie.

Bo sceny to tam były – iście dantejskie – i to, że to miejsce jeszcze w jakiś sposób funkcjonuje – zawdzięczyć można chyba tylko temu, że szefowa jest jakimś pociotkiem miejskiego urzędasa. Nie wiem, zostawmy to jej, ale ciekawym jest, że po tym zdarzeniu – co roku na tych wigilijnych zdjęciach – tylko połowa obsady jest ta sama. Jak łatwo też się domyślić, nikt nie robi większej kariery, bo pudel skutecznie ją blokuje. Oznaczałoby to też pewnie, że sama musiałaby w którymś momencie abdykować, a jakieś podstanowisko managera na ten zwierzęcy folwark – rzecz jasna, nie było przewidziane. Tego jej narcystyczna osobowość już by nie zniosła.

Zastanawia mnie tylko, ile jest jeszcze takich januszexów na świecie, tworzących na wejściu piękne wizje, gdzie podcina się skrzydła młodym ludziom, daje im taki prewencyjny wpierdol, tak żeby o – nie myśleli, że będzie łatwo, a na koniec – zależnie jeszcze od koniunkcji Marsa z Uranem – wyrzuca ich za nie przyniesienie w zębach kluczy. Cieszę się, że to ja zrezygnowałam z nich, a nie na odwrót. Bo taki obrót sytuacji byłby tylko kwestią czasu w tej firmie. Co zabawniejsze – jak się okazało po podpisaniu już umowy – obie z zastępczynią lubowały się w sprawach sądowych i dość często słychać było za ścianą ich głośno precyzowany plan na któregoś z klientów, w których to nie brakowało stwierdzeń typu: „tak, dojebiemy go do ziemii”, co siłą rzeczy – chyba nawet słusznie – napawało słyszących to pracowników strachem i lękiem. Fajny start kariery zawodowej, co nie? :D

Dziś myślę o tym: Kurwa, gdzie ja byłam…

Dziś już czytam didaskalia. Pismo małym druczkiem na końcu umowy jest ważniejsze, niż to, co jest na jej wstępie. Czytam wszystkie aneksy, które ktoś mi wręcza. Czarno na białym, lubię mieć dowody. Ale życie srogo uczy. To cenne, drogie lekcje, mocny wpierdol, a jak się nie nauczysz – to wierz mi, że życie daje Ci powtórkę w nowym miejscu. Dlatego zawsze lepiej jest zaliczyć sprawdzian za pierwszym razem.

 

 

Jak zawsze:

~~ Wasza Nuka ~~

1 Wkurwik2 Wkurwiki3 Wkurwiki4 Wkurwiki5 Wkurwików6 Wkurwików7 Wkurwików8 Wkurwików9 Wkurwików10 Wkurwików (oceniano 4 raz(y), średnia ocen: 10,00 na 10)
Loading...
Lubisz to, kurwa?!

Przygody przedsiębiorców

23 lutego, 2022, Autor:

I nie, nie mam tu na myśli wcale kanału na YouTube. Po prostu mój były lubił nosić takie dziwne kamizelki, co sprowokowało mnie teraz, by rozprawić się ze wspomnieniem ówczesnej żenady. ;-)

Lecz do brzegu, Nuka. Do brzegu…

Panu kamizelce wydawało się, że nosi się jak Pan, a o sobie to mówił, że ma po prostu „włoski styl”.

Próżno u niego było jednak dopatrywać się większego zamiłowania do Florencji, ale to zawsze dobrze brzmiało, że on ma ten „włoski styl”.

Że tak niby wiecie, on znał się na stylu i szyku.

Czymkolwiek włoskim chciał jeszcze zabłysnąć – czy to skórzanym etui, skórzanymi butami, skórzanym paskiem, białymi, zawsze dobrze odprasowanymi koszulami, przeciwsłonecznymi okularami – to od początku był ubrany w rozgłos.
On lubił po prostu rzucać się w oczy.

A że był śmieszny, to i kilka razy postanowił być też zabawny.

Podam kilka przykładów.

Pamiętam, jak kiedyś w restauracji wymyślił swoje wykwintne danie, któremu to nie sprostałby pewnie i żaden najlepszy włoski kucharz, natomiast spojrzenie kelnerki byłoby tu dla mnie dziś jak Raffaello.
Bo wyrażało więcej, niż tysiąc słów.

Ale co ja – jako dwudziestoparoletnia dziewczyna mogłam o tym spojrzeniu jeszcze wiedzieć…
Dziś bym to już trafnie odczytała i odeszła od stołu, zanim kelnerka przyniosłaby ten makaron w 5 sosach.
Lecz prawdziwy makaron, to był ten, który on mi nawijał na uszy.
Pozwolę sobie wyłowić kilka perełek, z włoskiej bajki, prosto z adriatyckiego morza:

A) Pan kamizelka miał kontakt z byłą, bo czasem psuł się jej samochód

Czytaj – > nadwozie i podwozie ważna rzecz! Gdzież i ja mogłabym nie dbać o bezpieczeństwo jego byłej?!

O, pardon, Monsieur!
Mi scusi!

 

B) Rozmowa o dłuższych perspektywach życiowych – > w sumie to on w życiu nic nie oszczędza. No krótko: Carpe diem.

A w ogóle to wszystkie oszczędności stracił na byłą. Tak, tę od auta. Bo to zła kobieta była…

A on – wszak jedynie hojny Włoch.

 

C) Gdzie się człowiek z nim nie ruszył – po kilku minutach fake – szarmanckiego zachowania, słoma z włoskich butów nie mogła się doczekać, aż wyjdzie poza skarpetę:

– Czerwonego wina nie macie?
– Irytują mnie te głośne dzieci…
– Wiesz, z Łukaszem to mnie w sumie wiele nie łączy, ale że ma ten biznes, to zawsze dobrze być gdzieś obok.
– Ta Martyna to:

(tutaj najczęściej używał:)

a) kurwa

b) idiotka

-… I w ogóle to mam wrażenie, że ona się wstydzi tego swojego faceta…

Dodam:

Nie, Martyna kurwą nie była. Dzieci nie były głośno, tylko po prostu były. ;-) A Łukasza doił równo i zawsze, gdy czegoś od niego potrzebował. No i do tego ta cała reszta…

Ehh… – wzdychał głośno.

Ta cała reszta…

– Reszta to debile.

Kłótnie potem już też były iście włoskie.
Ale nawet bardziej włoskie, niż w samych Włoszech.

Najbardziej podobał mi się tekst, kiedy po tym jak go zostawiłam, pisał jak opętany, że zniszczy mi życie. Słyszałam to już tyle razy, że te słowa znaczą dla mnie mniej więcej tyle co: masz brudny samochód. Albo i nie, nawet autem przejmę się bardziej. 👌

Z tym że mówił mi tak jedynie tak na początku.

Bo później to już było tylko lepiej. 💁‍♀️

Zacytujmy, by przypomnieć:

– Jesteś pierdoloną egoistką

Że w ogóle mam się z nim nie kontaktować (tutaj istotne, że pisał sam do siebie od 3 tygodni po 15 SMS-ów dziennie). 👍

Że mam mu się na oczy nie pokazywać ( jedyna rzecz, co do której byliśmy zgodni, bo nawet nie miałam tego w planach. ;-) )

Ale po informacji, że czeka na mnie pod moim blokiem, to się już troszeczkę i włosko wkurwiłam.

Poinformowałam jegomościa, że wszystkie jego sms-y skrzętnie zachowuję i dobrze, że się zobaczymy, bo właśnie wybieram się na komisariat.

I nie uwierzycie! No… jak ręką odjął! 💁‍♀️
Wszelkie włoskie boleści odeszły w zapomnienie…

Potem było jeszcze tylko kilka fejkowych zaproszeń na Facebooku w ciągu roku, podesłanie mi malware na maila, oczernienie u kilku wspólnych znajomych i wreszcie… – jak zakończył żałobę – ten cudowny błogi spokój. ;-)

;-) którego za nic nie zamienię 😅

Pozdrawiam ✌️

N.

 

 

 

(P. S. I proszę… nie oceniajcie wyborów młodej Nuki 😂)

1 Wkurwik2 Wkurwiki3 Wkurwiki4 Wkurwiki5 Wkurwików6 Wkurwików7 Wkurwików8 Wkurwików9 Wkurwików10 Wkurwików (oceniano 8 raz(y), średnia ocen: 9,75 na 10)
Loading...
Lubisz to, kurwa?!
Tagi: , ,

Dobre Intencje / Zbrodnia Doskonała

5 listopada, 2019, Autor:

Eh… Akcja sprzed chwili:

U nas w robocie mają hopla na punkcie bezpieczenstwa. Musimy wszystkie sprzety zabezpieczac, zamykac w sejfach itd. Jak sie komus zapomni, albo zostawi klucz gdzies na wierzchu to od razu rozmowa z szefem, a za drugą wpadkę w roku jest naprawdę przejebane. Żeby to zminimalizować każdy w zespole, jak wychodzi jako ostatni to sprawdza po wszystkich, czy przypadkiem komuś się nie zapomniało. Generalnie sprawa jest poważna.

No i właśnie zdarzyło się, że kolega wyszedł i zostawił nie jedną rzecz, ale wszystko porzucone, jakby go teleportowało. No laptopa to jeszcze jakoś da się schować przed tym controlingiem, ale całe biurko to ciężko. Dobra, huj no trzeba będzie to wszystko zaciągnąć do sejfu. Wrzucam na wózek i pcham tę piramidę sprzętu. Pcham delikatnie, żeby się mi to nie wyjebało, a nie było to łatwe, bo to ciezkie gowno jest, a koleczka wozka jak w horrorze jakims, chca lapac wszystkie dziury. Spociłem się troszkę. Podjezdzam na korytarz, sapię sobie i rozmyślam, czy warto bylo to zabierać i tracic czas zycia… i nagle staje przede mna szef mojega szefa, czyli dosc wazna persona.
– Letalny, to twoj sprzet? -pyta z powatpiewaniem w glosie.
No i wiadomo, mala burza w glowie. Przeciez nie powiem ze to kolegi, bo go wsypie. Ze moj? Zaraz bedzie ze wynosze sprzet z firmy, zwlaszcza ze juz w kurtce bylem. Podnosze sie, ocieram pot z czola i szykuje sie do wydukania odpowiedzi, zaczynam od mam-nadzieje-niewinnego usmiechu, ale szef szefa mnie uprzedził:
– Przeciez widze, ze nie twoj. Jak boga kocham, Letalny. Ktos ci kiedys wpierdoli za te zarty.

Tak sie konczy pomaganie, kiedy masz etykietkę trolla w firmie:D

1 Wkurwik2 Wkurwiki3 Wkurwiki4 Wkurwiki5 Wkurwików6 Wkurwików7 Wkurwików8 Wkurwików9 Wkurwików10 Wkurwików (oceniano 4 raz(y), średnia ocen: 9,25 na 10)
Loading...
Lubisz to, kurwa?!