Srający pies
7 lutego, 2010, Autor: ZiutekNie wiem dlaczego, ale ostatnimi czasy wkurwia mnie pewien powtarzający się widok.
Jadę sobie do pracy tramwajem lub autobusem. Spoglądam sobie w okno, próbuje o niczym nie myśleć, by nie nadwyrężać pogrążonego jeszcze w pół-śnie mózgu. Słucham muzyki lub kontempluje przyrodę. Aż tu nagle, ni stąd ni zowąd, wyłania się przed moimi oczyma wygięta w pokracznej pozie czworonożna sylwetka. Zazwyczaj przy niej znajduje się postać dwunożna, trzymająca w dłoni smycz, przypiętą do szyi zwierzęcia. A co robi zwierzę?
No jasne.
SRA.
Nie wiem, naprawdę nie wiem dlaczego, ale ten widok tak pochłania moją uwagę, do tego stopnia mnie angażuje, że od tej pory już do samych drzwi w pracy o niczym innym nie mogę myśleć, jak tylko o tym srającym kundlu!
Kurwa.
A przytrafia mi się to coraz częściej. Śmiem twierdzić, że prawie codziennie to zauważam, czy to pod swoim blokiem, czy to z okna tramwaju, czy gdzieś na mieście, ale zawsze gdzieś w oddali muszę to zauważyć. Nawet daleko, prawie na horyzoncie, na początku zupełnie niedostrzeżenie, niepozornie, jakby w tle, na trzecim planie, ale ja już wiem, że on tam jest, że czeka, że chce bym go zobaczył. I obraz ten zaczyna rosnąć, robić się coraz bardziej ostry, wyraźny, wręcz nachalny. Z trzeciego planu przeskakuje błyskawicznie na drugi, a zanim się obejrzę już jest na pierwszym, już mam go przed samym nosem. Jest jak upiór z Luwru, jak zły sen, jak nocny koszmar. Taki jest właśnie srający pies.
I wkurwia mnie to do tego stopnia, że nie wiem co z tym zrobić. Ignorować? Nie da się, tego widoku, tego wygiętego pokracznie kręgosłupa, tych zbliżonych do siebie łapek, tego gówna wydobywającego się z psiej dupy i spadającej na biały śnieg, albo na świeżą trawę, tuż koło stóp właściciela lub właścicielki, który celowo patrzy w innym kierunku, by nie widzieć, by udawać, że problem nie istnieje, by zaraz pociągnąć swojego pupila za szyję i spierdolić jak najdalej od miejsca przestępstwa, tego widoku po prostu nie da się zignorować.
Zastanawiam się od dawna dlaczego ja w ogóle się nad tym zastanawiam. Dlaczego ten widok, tak przecież powszechny w tym kraju, tak codzienny i w niczym z pozoru niezwykły, tak mnie zajmuje, tak mnie potrafi pochłonąć bez reszty, wiążąc moje myśli na długi czas. Co w tym takiego dziwnego? Ot pies sra, no i co, do kurwy nędzy? No i co? Ja też przecież sram, i każdy z nas sra. I co? I co, pytam się do kurwy nędzy? Więc dlaczego za każdym razem gdy zobaczę srającego psa, a widzę go prawie codziennie, tak mnie to irytuje i tak mnie to pochłania bez reszty. Dlaczego tak mnie to wkurwia?
Wytłumaczenie znajduje tylko jedno i jest ono związane z moją idiotyczną skłonnością do nadinterpretacji, do przybierania sobie do głowy, a nade wszystko, do przesądów. Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale ubzdurałem sobie kiedyś, że jak zobaczę w danym dniu gówno, to już cały ten dzień do końca będzie właśnie taki: gówniany. O dziwo nie dotyczy się to mojego własnego gówna, więc spokojnie mogę oddawać kał o dowolnej porze dnia i nocy. No chyba, że idę na randkę. Wtedy sprawa się komplikuje. Z doświadczenia wiem, że jeśli przed randką z nowo poznaną dziewczyną pójdę do kibla i zesram się strasznie, po prostu strasznie, czyli zrobie tak zwane kupsko wielkie, ogromne, to i taki właśnie bedzie rezultat randki. Jedno wielkie gówno. Niestety przesąd ten sprawdza się z coraz większą regularnością, aż dochodzi do tego, że boję się iść do kibla przed randką, żeby przypadkiem nie okazało się już przed spotkaniem, że tak w zasadzie to po gówno się spotykamy. Ale, tak jak piszę, to tyczy się tylko mojego własnego gówna i sprawę pomijam, bo rano rzadko chodzę na randki, a zazwyczaj jadę do pracy. I wtedy właśnie, właśnie wtedy, jeśli zobaczę na chodniku, a to zdarza się w Krakowie bardzo często, gówno, lub właśnie zobaczę psa srającego na trawnik, to już wiem, już w tej jednej chwili wiem, że ten dzień po prostu będzie przesrany. I zazwyczaj, w 99% procentach sytuacji mam rację, po prostu tak jest, że jak zobaczę to gówno, lub tego srającego psa, co zdarza się prawie codziennie, to już wiem, że ten dzień będzie przejebany, po prostu przesrany do końca, że wrócę do domu wkurwiony na maxa, z bólem głowy, kręgosłupa i chuj wie co jeszcze.
Wkurwiające to wszystko, prawda?
Tagi: gówno, pies, Zaiste Wykurwisty Wkurw
Kategoria Zwierzęta, Życie
7 lutego, 2010 o godzinie 20:03
Moim skromnym zdaniem…Zaiście Wykurwiste!
7 lutego, 2010 o godzinie 20:19
Mylisz się, błędnie interpretujesz :) W symbolice, gówno oznacza ogromne pieniądze, wielki zysk. Sądząc po ilości jaka Ci się „zebrała” szóstka w Totka murowana :)
7 lutego, 2010 o godzinie 20:21
To ciekawe, bo jeszcze nic w zyciu nie wygralem, a wlasciwie wygralem: jedno wielkie gówno.
7 lutego, 2010 o godzinie 21:57
Kurwa mać! Ziutek, idź chłopie do apteki i kup sobie magnez, bo Twoje notoryczne rozdrażnienie to już chyba jakiś farmakologiczny problem. Czy jest w ogóle coś, co Cię nie wkurwia? Jak Cię wnerwiają srające psy, napisz do Urzędu miasta, żeby postawili psie toi-toie. Jak Cię wkurwiają reklamy, wywal telewizor przez okno, kto Ci go w ogóle każe oglądać? Ja pierdolę, już nie popadajmy w paranoję – pewne rzeczy można ignorować, to wcale tak wiele wysiłku nie kosztuje, wierz mi.
8 lutego, 2010 o godzinie 05:03
E tam. Ignorowanie problemu to jest dopiero wkurwiające…
:)
8 lutego, 2010 o godzinie 05:26
chyba ta strona jest po to zeby sie wkurwiać na niej czy mi sie zdaje Zula ? :P
10 lutego, 2010 o godzinie 00:49
Ej dokładnie czego się czepiasz, od tego jest ta strona, żeby się odwykurwować, a każdego wkurwia coś innego ( mnie np. moi wspólokatorzy :P)
8 lutego, 2010 o godzinie 09:26
Akurat sprawdzanie się przesądu, że jak zobaczysz gówno, to dzień będzie gówniany, nie dziwi. Głównie dlatego, że większość dni i tak jest gównianych, niezależnie od srających psów…
10 lutego, 2010 o godzinie 00:53
Ej co Ty masz do piesków? Takie urocze zwierzątka…może popatrz sobie na nie kiedyś jak się bawią, ganiają, albo wesoło merdają ogonami to Ci przejdzie :).
A z tym gównem to jest jak samospełniająca się przepowiednia…słyszałeś kiedyś o czymś takim?
„Samospełniające się proroctwo to zadziwiające zjawisko, w którym nieświadomie dążymy do spełnienia wcześniejszego założenia. Może być to przepowiednia, obawa przed czymś, wizja, itd. Przykładowo, mówiąc, że pójdzie nam słabo na kolokwium, zaczynamy się mniej przykładać do nauki, bo w głównym założeniu i tak nie ma ona sensu. Ostatecznie wychodzi na to, że faktycznie kolokwium zostaje oblane, podczas gdy w rzeczywistości bardzo łatwo można było tego uniknąć. Innym przykładem może być relacja w związku. Może nam się wydawać, że coś zaczyna w nim szwankować. Zaczynamy zachowywać się przez to dziwnie, izolować się, snuć domysły, a w efekcie tego stosunki pogarszają się naprawdę i związek się kończy.
Ciekawostka: Recesja jest ni mniej, ni więcej właśnie samospełniającym się proroctwem. Nie wiemy o niej, dopóki nie minie ok. pół roku i media nie zaczną informować o zagrożeniu. W wyniku ludzkiej paniki następuje cały łańcuch wydarzeń, który przynosi tę prawdziwą recesję.”
Pozdro