Pod narożnikiem
3 lutego, 2010, Autor: MarksNarożnik zrobiony jest z płyty oraz włożonego na złączenie kawałka metalu(aluminium bodajże). Taka konstrukcja spełnia swoje zadanie. Jest stabilna, sztywna i jak mniemam dość łatwa w montażu. Jednak taka miejscami nisko usadowiona konstrukcja nie raz staje się przyczyną zderzeń. Podobnie jest z framugą drzwiową. Metalowa rama włożona stabilnie w wycięty, a raczej pozostawiony w ścianie otwór. Około metr szerokości w sam raz żeby się zmieścić przechodząc ze sporym zapasem. Tylko czy na pewno? Otóż przejdźmy do rzeczy:
Punkt 1wszy czyli „Jak z klasą zapierdolić w narożnik”. Zdarza mi się to często. Zazwyczaj gdy zapomnę że tam jest ten skurwiały narożnik który tylko czeka by mnie dobić. Podchodzę do okna bo słyszę sygnały dźwiękowe służb ratunkowych więc podchodzę z ciekawości… a raczej doskakuje do okna i zawsze, ale to zawsze zderzam się głową z narożnikiem. Jest to dość twarde, zwłaszcza w miejscu łączenia i oprócz guza na chwilę tracę świadomość, jestem oszołomiony po takim uderzeniu i mam zawroty głowy.(to by tłumaczyło fakt że jestem nie do końca normalny). Podobnie kiedy ładuje telefon. Otóż ktoś musiał założyć gniazdo akurat pod narożnikiem. Na cały dom, musiał zapierdolić to pieprzone gniazdo pod zasranym narożnikiem. Teraz podchodzę, szybko chciałbym podpiąć tego grata do ładowania, jedną ręką trzymam telefon i gadam z kumplem na ostatku baterii, drugą już wpinam do kontaktu. Zawsze dupne w róg, zawsze. Jak nie wpinając to odpinając wtyczkę kiedy wstaje uderzam potylicą. To jest totalny odlot. Wtedy zawsze mam ochotę tak wziąć i narożnikowi z płyty gipsowej po prostu zapierdolić. Mam wrażenie że robi to specjalnie.(to by tłumaczyło fakt że nie jestem do końca normalny).
Punkt 2gi czyli „Jak ściągnąć z bara framugę drzwiową”. Spieszę się bo wszyscy się spieszą to chciałbym nadążyć za życiem, więc podążam szybkim krokiem. Już dochodzę do kuchni, próbuje zgrabnie się wślizgnąć bokiem i najmniejszym kosztem wysiłkowym coś przekąsić. Jak nie zapierdolę barkiem w część ściany zwaną framugą. Ale to nie jest tylko nieśmiałe dziewicze otarcie. To konkretne zderzenie człowieka z częścią wolnostojącą. Koniec metalowej części od środka ląduje dokładnie na barku zaraz koło szyi. Po prostu wpierdalam się z całym impetem w to gówno. Nie raz mnie odbije nawet. Zawsze po takim zderzeniu przystaję na chwilę w zadumie i zastanawiam się czy coś jest ze mną nie tak czy też może framuga się nocą przesunęła. Kiedyś sobie (po raz kolejny) połamie żebra.
Punkt 3ci czyli „Zimnym palcem w narożnik” Nie ważne czy mam ciepłe wełniane skarpetki czy nie. Nie raz lubię pośmigać po domu bez papciów/ laczków. Niech stopy trochę odpoczną, przewietrzą się, ciepła woda to rarytas. Jako że gaz drogi bo wiadomo kurki, ogrzewać trzeba z umiarem. Więc delikatny chłodny klimat w pokoju schładza mi stopy doprowadzając do stanu w którym są zimne. Idę sobie i nagle kopnę przypadkowo taką stopą we framugę, biurko, łóżko, krzesło, obciążenie. Okropny ból to jest małe piwo przy tym jak ta noga wygląda po takim urazie. Czasem potrafię dwa razy pod rząd zapierdolić. Podniosę się z ziemi i znowu kopnę. Dziw że jeszcze palców nie połamałem na tym gównie.
Nie wiem czy to ja jestem kaleką, czy ten dom zbudowany jest nie pod taki model jak ja. Albo po prostu jestem nieuważny. W każdym razie po prostu mnie to już wkurwia.
Kategoria Dom
11 lutego, 2010 o godzinie 19:45
Albo pogratulować ponad metra w barach (zwłaszcza że drzwi standardowe – mieszkaniowe, raczej oscylują w okolicach 90cm zwykle), albo posmucić się nad średnią celnością, umiarkowanym postrzeganiem, tudzież nocnym brakiem refleksu oraz kłopotem z ewentualnym ustępowaniem pierwszeństwa.
Sam nie wiem.