Siedzę
21 lipca, 2017, Autor: mikelPiątek, godzina dosyć wczesna. Na tyle, że moje oczy jeszcze nie przyzwyczaiły się do światła dziennego. Z drugiej strony na tyle późna, że mój ortodonta zaczął przyjmować pacjentów.
Pomieszczenie dosyć jasne, całkiem pokaźnych rozmiarów, ze 30 eskuemów. O jakieś kolejne 30 za mało, bo i tak nie mam gdzie uciec. Przez to w mojej głowie siedzi myśl przez które z trzech okien wyskoczyć. Oh wait, przecież tylko jedno nie jest zakratowane.
Siedzę tak sobie w otoczeniu zjawiskowej dysharmonii dźwięków. Niespotykanej wręcz (przynajmniej dla mnie, musicie wybaczyć egoistyczny punkt widzenia). Na akompaniament składają się cztery jednostki rodzaju ludzkiego. Jakas połowa kilogramów z nich to wspaniałe trio, wykorzystujące do odgrywania dźwięków zabawki. Ta część jest tutaj pod opieką rodziców. „Pod opieką” to są słowa zdecydowanie na wyrost, bo z tego co się tu dzieje wynika, że bezstresowe wychowanie bardzo motzno. Feeria dźwięków, trzaski, piski, bulgotki, zabawy, hulaj dusza i zawody! Kto głośniej! Kto mocniej! Kto ma bardziej wkurwiającą zabawkę!
Z drugiej strony solista. Lat dwadzieścia, z twarzy podobny do nikogo. Gatunek niby homo sapiens sapiens, a jednak ewidentnie z rodziny troglodytów (nie mam nic do jego starych, może to nie ich wina). Trafiła mu się przypadłość infekcyjna, katarek ma się rozumieć. Zdarza się też, żeby w takiej sytuacji nie wziąć chusteczek. Ale żeby nie poprosić kogoś o nie, ani nie zauważyć wiszących na ścianie 5m od niego jebanych ręczników papierowych, tylko pociągać jebane 9-13 razy na minutę nosem (statystyki z dwóch minut) wycierając sobie co chwilę nos i rozcierając gluty po całej twarzy, to już jest tyci przegięcie. To wszystko ręką, rzecz jasna. Swoją drogą prawdopodobnie tą samą, którą ten, no… Ciekawe czy po tamtym chociaż ją umył.
No tak sobie siedzę…
Kategoria Różności