Sprawna administracja, zdrowe państwo…

31 marca, 2010, Autor:

Ale się dzisiaj wkurwiłam… Ale od początku.

Dawno dawno temu, za górami za lasami, w ubiegłym stuleciu, założyłam sobie działalność gospodarczą. Zamysł szybko upadł, działalność została, ale że nic się nie działo, szybko o tym zapomniałam. Potem by zarejestrować się w Urzędzie Pracy, zgłosiłam zawieszenie działalności, bo z tego co pamiętam było to mniej czasochłonne niż likwidacja. Od razu mówię, że w świecie przepisów, urzędów i formularzy jestem totalnym humanistycznym debilem, i nie rozeznaję się kompletnie co gdzie i jak, przyznaję bez bicia. Polegam całkowicie na tym, co mi urzędnik powie – kto jak kto, urzędnik powinien się z założenia znać.

Długie lata nic się w temacie nie działo, więc zapomniałam o tym całkowicie, wychodząc naiwnie z założenia, że po tylu latach sprawa musiała sama się zdezaktualizować. Gdzieś po drodze przyszło jakieś pismo, że coś tam coś tam decyzja o wykreśleniu z ewidencji. No to se pomyślałam – chuj z tym, po sprawie…

Minęło jakieś 8 lat, i ni z tego ni z owego dostaję w ubiegłym roku wezwanie do Urzędu Skarbowego, w sprawie nieprawidłowo wypełnionego PITa. Zeschizowana poleciałam, zastanawiając się jakie gówno źle policzyłam i co mi teraz zrobią, tymczasem na miejscu zostałam poinformowana, że złożyłam zeznanie na złym formularzu, ponieważ jako posiadacz działalności gospodarczej powinnam wypełnić inny PIT. Zrobiłam wielkie oczy, że po 13 latach ten fakt gdzieś nagle wypłynął, i że przecież zawsze rozliczałam się na PIT37 i nigdy nie było żadnych żali. Nie miałam przy sobie tych dokumentów, świtało mi gdzieś tylko w pamięci jakieś zawieszenie, no i skoro Urząd Skarbowy mi mówi, że mam firmę, no to widocznie mam ;) Na miejscu pod okiem fachowca naniosłam te same dane na nowy formularz, wysłuchałam porady, że działalność należy zlikwidować, i wyszłam z niczym, bo za ksero zawołali 5 zł za stronę, więc podziękowałam. Obiecałam sobie załatwić tę likwidację, ale wiadomo jak to jest, jeść nie wołało to zapomniałam…

No nic, minęło sporo czasu, znów nadszedł czas wypełniania pitowego badziewia, namęczyłam się dodatkowo, bo nie miałam wzoru z poprzedniego roku, zadowolona zaniosłam, i przy okazji wywiedziałam się, jak załatwić tę pierdoloną likwidację zagadnienia pt. firma. Pani w Urzędzie Skarbowym dała mi jakieś 2 formularze, z czego jeden totalnie podejrzany, bo jakby zupełnie nie na temat, ale jakoś wypełniłam i pojechałam z tym dziś do Urzędu Miasta. Gdzie w informacji dostałam zupełnie inny formularz, ponieważ te z US nie znalazły poklasku – jeden okazał się być dokumentem wycofanym z użycia w 2009 roku, a drugi w ogóle jakimś nieporozumieniem.  Wypełniłam więc nowy wniosek, pobrałam numerek i kurwa czekam blisko godzinę na swoją kolejkę. Po co? Nie po to bynajmniej, by po załatwieniu sprawy wyjść z zadowoleniem, że owszem, zmarnowałam czas i się nałaziłam, ale wreszcie mam to gówno z głowy. Otóż po to, by się na dzień dobry dowiedzieć, że „przecież ta działalność jest dawno zlikwidowana, nic pani nie musi likwidować”.

Aby zadać pytanie, czemu Urząd Skarbowy uważa inaczej, i najwyraźniej nie utrzymuje żadnych kontaktów z Urzędem Miasta, będę się musiała kiedyś tam z papierami w godzinach urzędowania znów powlec…

1 Wkurwik2 Wkurwiki3 Wkurwiki4 Wkurwiki5 Wkurwików6 Wkurwików7 Wkurwików8 Wkurwików9 Wkurwików10 Wkurwików (oceniano 9 raz(y), średnia ocen: 9,89 na 10)
Loading...
Lubisz to, kurwa?!
Kategoria Biurokracja

Napisz komentarz