Archiwum dla styczeń, 2020
Uczeń rozpłodnik
14 stycznia, 2020, Autor: FaquśZ racji tego, że z mojego życia nic mnie wkurwia w takim stopniu, żebym miał tu puszczać parę, to dawno mnie nie było. Ale gwizdek w czajniku wkurwienia z kapitanem państwo się odezwał no i jestem.
A wszystko zaczęło się od tego, że odezwał się do mnie kumpel, że musimy się spotkać i pogadać, bo gruba akcja jest. Myślę sobie: ,,pewnie siano chce pożyczyć, ciekawe na co? Narkodługi u jakichś lokalnych gangusów czy może wtopił? Nie, na narkodługi to jest zbyt chudy w uszach więc pozostaje to drugie.” No i trafiłem bez pudła, przy spotkaniu: pytam się go, o co się rozchodzi, a on mi na to, że wtopił i jego laska zaciążyła. Na mojej twarzy wystąpiło znane wszystkim „XD” we wszystkich możliwych rozszerzeniach plików, znane także jako „top kek”, lub bardziej popularnie: niekontrolowanym wyzwoleniem ładunku kpiąco-prześmiewczego. No i od słowa do słowa poznałem jego plan, który obejmował wyjazd na Słowację. I tak w późniejszej rozmowie dowiedziałem się, że ten kolega mój kochany nie ma nawet bladego pojęcia o antykoncepcji, zarówno o zwykłej i o awaryjnej, ani o rozwiązaniach dla takiej dość tragicznej sytuacji w jakiej się znalazł. Do tego stopnia, że uważał coitus interruptus za dobrą metodę zabezpieczania się, a chwilami słuchając go miałem wręcz flashbacki z głośnego dekadę temu filmu ,,galerianki”. Nie wytrzymałem i zwyzywałem go od debili, kiedy wspomniał, że jego laska chciała brać tabsy, ale on nie chciał, bo wg niego ,,wpływają na zdrowie”. No po prostu kurwa debil. Swoją drogą, warci siebie, żadne nie posiada pojęcia o tak ważnym temacie.
No i mając za sobą ten przydługawy wstęp mogę przejść do części głównej tej tyrady, jaką jest szczere plucie na podejście kapitana państwo do tematu edukacji seksualnej. Skoro lwia część rodziców nie potrafi/nie chce przekazać o tym wiedzy(chuja się nadają na rodziców w takim razie) to powinna się tym zająć instytucja publiczna, żeby nie było sytuacji zagrożenia spierdolenia życia przez zwyczajną niewiedzę. Ale że KP woli kłaniać się panom w sukienkach i przez to ta edukacja jest przedstawiana jako wymysł szatana deprawujący biedną młodzież, a zajęcia z takich tematów, jeśli są, to są opcjonalne(a tak przynajmniej było, kiedy byłem w tym pierdolniku zwanym szkołą) i prawie nikt na to nie chodzi, to potem się dziwić, że nikt kurwa nic nie wie, bo i skąd ma wiedzieć. Takie zajęcia powinny być nie tylko przymusowe ale wiadomości na nich powinny być gruntownie sprawdzane, żeby wtłuc wszystkim tłokom jak nie spierdolić sobie życia. Są badania pokazujące, że jeśli zapewnimy powszechny dostęp do wiedzy i antykoncepcji to spada liczba aborcji oraz niechcianych rozmnożeń.
Wiem, że szkoła nie uczy absolutnie niczego życiowego, ale nikt nie zabroni mi marzyć o lepszym świecie!
Inna sprawa to ten tzw kompromis aborcyjny. Ustalony przez smutnych panów w garniturach i sukienkach, których to problem zupełnie nie dotyczy, a przez to totalnie oderwany od rzeczywistości. Prawdziwy kompromis byłby wtedy, kiedy jak kobieta chce to robi aborcje, a jak nie chce to nie robi. To sprawa jej i jej sumienia wyłącznie. Koniec tematu.
Podsumowując, ten kraj coraz bardziej zaskakuje mnie swoim niesamowitym spierdoleniem i mam nadzieje, że to wszystko w końcu jebnie, a ja w tym czasie będę na to z satysfakcją patrzył np. z Kanady.
Hough!
Dolce vita
13 stycznia, 2020, Autor: NukaCałe życie z czymś walczę. Na początku podobała mi się ta mała śnieżka, którą mogłam kulać do przodu. I kulałam. Obie dawałyśmy radę. Ta śnieżka zbierała jednak z czasem po drodze różne mniejsze i większe kamienie, co jakiś czas przyczepiał się do niej kawał ziemi czy błota, jakieś gałęzie, czy zelżałe liście. Toczyła się jednak coraz szybciej i szybciej. Robiło się to więc coraz większe i większe i może powstałby z tego kiedyś jakiś fajny bałwan, jednak wszystko, co składało się na tę kulę – nie przypominałoby śnieżnego stworka dla garstki rozochoconych i stęsknionych zimą dzieciaków. Nie byłaby to też zbyt wytrwała rzeźba, bo jednak już na ogonie miała wiosnę, więc rozpuszczała się przed nią, a potem znów na zimę cały cykl się powtarzał. Niestrudzenie.
To gwoli wprowadzenia.
Nastał mnie 2020 rok, a ja jeszcze nie rozliczyłam się z poprzednim. W sumie to ciężko rozliczyć się z 2019, kiedy uświadamiasz sobie, że ledwo tu dziś jesteś. Ledwo – i to dwa razy oszukałeś przeznaczenie. W pierwszym przypadku ratuje cię trochę spryt, a trochę szczęście. W drugim tylko spryt. Przychodzi więc moment, że zastanawiasz się ile masz tych żyć, skoro otchłań cię jednak nie pochłonęła. A może nie chce cię pochłonąć i za wstęp się płaci? Jeśli zatem jest ktoś tam gdzieś na górze (a po tym co u mnie zaszło, to chyba jednak jest) i pozwala nam trochę dłużej pomęczyć się na tym cierpiętniczym padole – to Stary, serio, kurwa, dzięki. Ale nie wiem za co. Bo jak by nie patrzeć, żyjemy na małej, niebiesko-zielonej kulce liczącej 7,6 mld ludzkich stworzeń, a wtedy – ten Twój jeden ruch w tą czy w tą – nie odbiłby się jakimś specjalnym echem. Tylko, że nie ruszono mną na tej planszy, widownia – nie wiem czy nie pusta – ale mimo wszystko, ktoś chciał obserwować cykl życia Rowana Atkinsona w damskiej wersji, no i voilá – oto jestem. Skoro mi się upiekło, to domyślam się, że wygenerowałeś lepszy pomysł na zakończenie tej etiudy i obnażysz ją przede mną, kiedy jeszcze mniej będę się tego spodziewała. A trzeba jednak przyznać, że trochę się ze strachem już znamy.
I chociaż dziś połowa prawie stycznia – nakurwia mi w oczy deszczem, a nie siedzę przecież na dworze. To takie nowe, starego początki.
Wiecie. Podobno dżdżownica jak przeobraża się w motyla, to też myśli, że umiera. Podobno co nas nie zabije, to nas wzmocni. Podobno nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło. I takie tam.
Jak i podobno do każdego człowieka chociaż raz w życiu podjeżdża złoty pociąg.
Ja mam tylko nadzieję (a nie mam jej w nadmiarze), że nie oślepi mnie on swoim blaskiem, że go nie przeoczę, albo co gorsza – że nie zaśpię. I jeszcze jedno. Niech konduktor będzie trzeźwy. I jedzie w dobrą stronę.
Złotych pociągów
i pancerzy ze stali,
dla siebie i dla Was,
Nuka
Czasowstrzymywacz
13 stycznia, 2020, Autor: LemmyOstatnio zdałem sobie sprawę, że znów wpadam w zapętloną pułapkę życia. Niby takie niewinne picie kawy, jedzenie do tv. Po co oglądam to gówno? Bo interesują mnie wyłącznie filmy dokumentalne. No i tak se oglądam i oglądam i myślę: kiedy się skończy to gówno? Końca nie widać, nawet jak się jakieś odcinki powtarzają i je olewam, dzięki czemu zyskuję parę godzin na inne rzeczy to zamiast to olać (bo i tak na bieżąco kończę elementarne dzienne rytuały, to przecież chcąc nie chcąc czas idzie na straty, a przy okazji zgłębię dodatkowo wiedzę), dalej wlepiam swe umęczone życiem ślipia w stream (nie mam telewizora i się z tego bardzo cieszę).
Jak padnie stream to nie płaczę, nawet się cieszę, że mam więcej czasu. Ale kończę kawę, śniadanie i… Biorę za pieprzony telefon i odpalam pewną gierkę, w której to (dla innych zajebioza, ale na moje nieszczęście, bo jak dobrze wiemy, wiele z gier mobilnych ma tzw system odnawiania energii, dla niewtajemniczonych, nie odnowi się limit to nie pograsz dalej ew płacisz, choć tu akurat takiej opcji a propo limitów jeszcze nie ma) skrócili czas z czekania chyba 2 czy 3h do 1 a slotów takich (dni w grze) jest 5. Mam nawyk szybkiego zbijania tego limitu, by odjebać gitarę i mieć spokój. Wczoraj wyjątkowo już mi to nie posłużyło, bo zabrało połowę dnia (m.in. oglądając tv i bawiąc się świeczką z nudów). W międzyczasie w reklamach mam jakiegoś audiobooka do przesłuchania i tak się kręci. A potem się dziwię, że wiecznie czasu na nic nie mam i:
Życie ucieka mi przez palce, nie pamiętam o co walczę,
Nie pamiętam dokąd idę, czy tak ma być, czy tak ma być
cytując pewien liryk pewnej kapeli.
Dziś powiedziałem stop przynajmniej 1 z tych rzeczy, bo nieproduktywność już zdążyła spierdolić mi życie (zresztą nie tylko mi). Rozglądam się i myślę – ale co ja mam tak naprawdę w tej chwili do roboty? Dopóki mój potencjalnie nowy „komputerowiec” nie zrobi audytu strony i nie orzeknie, czy i co się da naprawić/poprawić/usprawnić to równie dobrze mogę se zapodać wymuszony urlop. I nie, na szczęście już mam umiar i jak wiem, że nie jestem uziemiony to zapierdalam. Mógłbym sobie przygotować grunt pod następne dni, tygodnie i miesiące. Ale nie, ja muszę wszystko robić naraz, pierdolony multitasking. Wynajduję sobie wymówkę, że skoro nie jestem wykorzystać czegoś teraz to czekam na dogodny moment. A tych ostatnio zbyt wiele nie ma.
Praca pod presją i samodyscyplina to nie lada wyzwanie. Nigdy nie lubiłem jakichś myślokształtów i paradygmatów wymyślonych przez korpogówno. Ktoś by powiedział – styczeń, nie warto, nic się nie dzieje, nowe porządki, czas postanowień. Jebać postanowienia. To co mnie wkurwia w pigułce? Że jeżeli ktoś lub coś mnie wkurwi to jestem wyoutowany (tak to się kiedyś mówiło?) i mam moralniaka na dzień, może 2 i wtedy panuje taki rozgardiasz. Robią się takie ciepłe kluchy ze mnie i wydaje mi się, że nic nie mogę i nic nie ma sensu, nie to, że wszystko leci mi z rąk. Mam taki paskudny nawyk „wykańczania”. Czyli np ktoś na yt ma prawie 400 vlogów o survivalu. Nie mając samemu ku tej kolejnej pasji warunków (kleszcze i prywatne lasy i chore pojebane zasady prawne a propo biwakowania w duPolandii). Więc po drodze jak mogę to zamiast tv, obejrzę to. I nie spocznę dopóki nie skończę.
Tylko potem przypomina mi się moje wyobrażenie o internecie jak byłem łebtasem, gdzie net był jak „wszyscy o nim słyszeli, ale go nie widzieli”. Czy net jest skończony? Nie, jest nieskończony. Tak jak wszechświat (choć tu mam wątpliwości, że jest 1) I wracając już na ziemię, nie potrafi dojść do mej podświadomości to, że tak naprawdę z nałogami i kiepskimi nawykami nie da się skończyć. Po prostu trzeba je rzucić, bo i konsumpcjonizm i osiadły tryb życia i strefa komfortu atakuje dosłownie wszędzie, nawet za drzwiami lodówki. A jak ktoś mi jeszcze dodatkowo zawraca dupę, po tym wszystkim patrzę na godzinę, kalkuluję, ile mi zostało czasu – godzina, dwie, więcej, ale nie cały czas od momentu wstania, no to chillout, jutro spróbuję ponownie.
W każdym biznesie systematyczność to podstawa. Gorzej gdy czekasz na „dostawę” czyli w moim wypadku sam usiłuję coś wyprodukować. Ale nie, zwykły sklep nie będzie zamknięty – po prostu nie będzie się rozwijał i tracił klientów. Cholerne zarządzanie czasem. Potrafię wiele rzeczy, których przeciętny śmiertelnik nie potrafi – tylko nie to. Nie czas. Odbywa się to spontanicznie, bo gardzę zasadami, więc i trudno mi same sobie stworzyć. A uwierzcie – przeczytałem już pierdyliony złotoustych poradników. I nie dziwne, że mam ochotę czasem się odmóżdżyć, wyłączyć mózg, odstawić go na półkę, szanować pewną określoną żywotność i zakonserwować się niczym Walt Disney na lepsze czasy. Ale lepsze są zawsze dziś lub wczoraj, jutro będzie chujnia i pojutrze też, więc jakie to ma znaczenie. Marność nad marnościami i wszystko marne…
Przychodnie, badania, lekarze
11 stycznia, 2020, Autor: Wkurwiony StefanKoniec kolejnej dekady przyniósł mi nieprzedłużenie umowy o pracę – która w połowie grudnia nieodwołalnie wygasła. Przerażony wizją niechybnej śmierci głodowej, ryzykiem rychłego spadku poziomu nikotyny we krwi – dodatkowo spotęgowanym brakiem jakichkolwiek większych rezerw w postaci lokat długoterminowych, kont walutowych, kamienic które dałoby się wynająć czy kosztowności – postanowiłem poszukać nowego zajęcia coby oddalić nieco w czasie w/w zagrożenia.
Raptem po dwóch tygodniach poszukiwania odezwał się telefon – „halo tu firma Janusz & Partners S.A. zapraszamy na rozmowę kwalifikacyjną”. W Wyznaczonym dniu udałem się pod wskazany adres. Na miejscu przywitał mnie bucowaty szefunio i całkiem miła paniusia z kadr. Rozmowa jak to rozmowa – seria bardziej lub mniej żałosnych pytań spuentowanych stwierdzeniem ”ma pan wyższe wykształcenie itd to dlaczego szuka pan pracy na produkcji?” W istocie moim marzeniem już od kołyski było wypruwać sobie żyły w takim syfie, mniejsza o to, żyć z czegoś trzeba, a w tym zadupiu trudno o cokolwiek lepszego przynajmniej dopóki nie urżnę sobie ręki albo nogi, żeby mój dobrodziej mógł na mnie dofinansowanie dostać z racji grupy, ewentualnie nie naklepię piątki bachorów i będę miał więcej niż zapierdalając 170h/tydz. W efekcie otrzymałem tę pracę i zostałem skierowany na badania. Tutaj zaczyna się właściwy wkurw.
Ze świstkiem, bladym, mroźnym świtem o porze tak wczesnej że nawet CBA nie śmie o niej pukać do drzwi swoich ”klientów” stanąłem w kolejce. Już po dwudziestukilku minutach dopchałem się do magicznego okienka z napisem ”rejestracja”. Babsztyl siedzący tam, pamiętający z pewnością czasy Gierka (tak zresztą jak cała ta przychodnia) z pod okularów + 4 dpi i podwójnego podbródka zmierzył mnie wzrokiem po czym wysapał ”słucham”, podałem skierowanie, paniusia z trudem uniosła się z obrotowego krzesła pogrzebała w szufladach regału wręczyła mi kartotekę po czym znów wymamrotała ”tam gdzie napisane medycyna pracy siadać i czekać, pan doktor przyjdzie za godzinę” Koniec końców lekarz przyszedł wypisał skierowania do specjalistów i laboratorium i wtedy zaczęła się prawdziwa gehenna.
Krew pobierała mi jakaś praktykantka która ”dopiero się uczy” i wyjątkowo opornie jej ta nauka szła, nie znam się na tym ale wkłucie się w widoczną żyłę, nie jest chyba sztuką z pogranicza wiedzy tajemnej, której przeciętny zjadacz chleba musi się uczyć pół życia. Z drugiej strony jednak, trudno wkłuć się czymś tak tępym jak tępa była ”igła” na końcu jej strzykawki. Skutki tego rutynowego zabiegu odczuwałem przez dwa kolejne dni, a siniaki wokół łokcia mam do teraz. Wizyty u kolejnych specjalistów przebiegły mniej lub bardziej przyjemnie. Czekanie godzinami w poczekalni wypełnionej pacjentami w wieku 60+ i wysłuchiwanie obrzydliwych historii z pogranicza horrorów erotycznych, połączone z pilnowaniem swojego miejsca w kolejce (bo niektórym wydaje się że jak ktoś nie przyszedł o lasce to może poczekać) to wymarzony sposób spędzania dnia. Nie wiem czy ci ludzie są rzeczywiście tak schorowani, czy po prostu to ich rozrywka. Ostatecznie po trzech dniach nierównej walki lekarz wypisał mi papierek ”zdolny do wykonywania pracy na wskazanym stanowisku” spierdoliwszy mnie uprzednio że za dużo palę (taką diagnozę sam potrafię postawić i nie potrzebuję sześciu lat studiów medycznych) Koniec całej tej drogi przez mękę uczciłem oczywiście paczką papierosów myśląc o dalszych ”przyjemnościach” czekających na mnie tym razem w nowej tyrze.