Ludzie z mojego najbliższego otoczenia są pierdolnięci, rozdział II
28 lutego, 2019, Autor: WigarusNa początku, tak zupełnie abstrahując od tematu tego wpisu, chciałbym tylko nadmienić, że postanowiłem zmienić swój nick. Wynika to z faktu, że jednak poprzedni nick jest przeze mnie używany na innych stronach i kilka osób (takich żywych, widzianych raz na jakiś czas) o tym wie, a jednak tutaj wolałbym zachować tyle anonimowości, ile tylko się da. No dobra, ale to pewnie chuj kogokolwiek obchodzi, więc zaczynam rozdział II.
Rozdział II – Kuzynki-Karynki
Dzisiejszy bohater będzie bohaterem zbiorowym, ponieważ zupełnie bez sensu byłoby pisać o każdej z osobna. Poza tym poprzez swoje zachowanie tworzą jakby jeden wielki organizm, coś jak te ogromne stwory z filmu „”Pacific Rim”. Właściwie użyłem określenia „Kuzynki-Karynki” bo się rymowało, ale tak naprawdę nie chodzi bynajmniej tylko i wyłącznie o osoby z dalszej rodziny. To się tyczy również niektórych osób z rodziny mojej lubej, a także takich, które są kompletnie z nami niespokrewnione, ale przez ogólne niedojebanie wpisują się w ten schemat.
Czasy anona-piwniczaka mam już dawno za sobą. Zawsze wydawało mi się, że jestem taką czarną owcą w mojej rodzinie, ale nie dlatego że wdawałem się w jakieś burdy, kopałem śmietniki i wysysałem krew ze staruszek, tylko po prostu nie wyznawałem pewnych wartości ogólnie uznanych za „normalne”. Nie lubiłem piłki nożnej, bo uważam ją za gówniany sport (jeśli ktoś lubi, to spoko, ale proszę mnie nie zmuszać), wolałem raczej grać w Mario i Raymana niż w GTA i kolejne Call of Duty, no i ogólnie byłem takim introwertykiem (gdzieś w 60-70%, bo jak to padło kiedyś w Kapitanie Bombie: „Po wódzie mi odpierdala”, ale to dawne czasy i nie chcę do nich wracać, choć na pewno o nich napiszę). No, w każdym razie byłem nudny, ale podobało mi się to. Znacie to uczucie, kiedy siedzicie przy rodzinnym stole i jakaś Karyna lub Janusz pierdolnie tekstem: „Kiedy przyprowadzisz dziewczynę”? Żenadometr wypierdala wtedy rtęć poza skalę i pęka. Jeżeli myślicie, że po tym, jak już się zakochacie i będziecie mieli tę dziewczynę, tego typu pytanie macie już za sobą, to jesteście w błędzie. Oj, kurwa, w błędzie. To pytanie ewoluuje jak pierdolony pokemon. Po „Kiedy przyprowadzisz dziewczynę” następuje „Kiedy ślub?”, a następnie „Kiedy dziecko?”, przy czym to ostatnie pytanie jest chyba najbardziej kurewsko bezczelne ze wszystkich.
I z tego właśnie powodu, do chuja pana, gardzę madkami-kuzyneczkami wszelakiej maści. Te pustaki traktują posiadanie dziecka jako osiągnięcie niemal porównywalne do otrzymania Nagrody Nobla. Większość z nich ma gówniaka przez wpadkę, więc tym bardziej pytanie mnie o zostanie rodzicem, czyli coś z pogranicza planowania, brzmi śmiesznie i absurdalnie. Na FB ustawiłem posty wielu z nich jako niewidoczne, bo nie miałem zamiaru codziennie oglądać ich madkowych tekstów na tablicy z cyklu „Dobrze, że nie obciągnęłam, bo narodził się mi największy skarb” oraz obleśnych zdjęć noworodków. No, kurwa, nie jestem zwolennikiem antynatalizmu, ale powiedzcie mi tak szczerze: czy drący japę, pomarszczony purchlak nie wywołuje w was obrzydzenia? Wiem, że to dziecko i że mało rozumie, ale w sumie co z tego? Z racji arachnofobii pająków też nie toleruję, mimo iż wiem, że pewnie boją się mnie bardziej niż ja ich. Tyle że o ile boję się pająków, o tyle nie czuję strachu przed niemowlakami – to zwyczajna niechęć.
Jeśli miałbym wymienić i opisać tak w skrócie największe aspekty niedojebania Karyn z mojej rodziny, to szczególną uwagę zwróciłbym na:
- Uznawanie gówniaka za osiągnięcie. Mamy XXI wiek, dostęp do Internetu jest raczej powszechny, więc można się czegoś dowiedzieć o antykoncepcji. A tu większość Karyn ma dziecko – tak jak wspomniałem – z wpadki i potem oczywiście bierze ekspresowy ślub, który często kończy się szybkim rozwodem. Serio, nie kumam jak w XXI wieku, gdzie paczka prezerwatyw kosztuje około 12 złotych, człowiek może ruchać się bez zabezpieczenia i dziwić się potem, że jego partnerka zaciążyła? Co to za osiągnięcie spuścić się w kimś i zostać ojcem, nie mając często skończonej żadnej normalnej szkoły (jedna, akurat niedzieciata, to z dumą i patosem chwaliła się, że nie podeszła do matury)? Wiadomo, że nasze chujowe państwo bierze nasze pieniądze i utrzymuje z nich pasożytów, żeby się mnożyli, a teraz jeszcze madki z czwórką dzieci mają mieć zapewnioną emeryturkę bez względu na zarobki. I może to stanowi główny problem. Może to działa trochę jak Mario i jak najebiesz sto monet, to dostaniesz życie. Ostatnio widziałem reportaż o rodzinie, która narzekała, że jest biedna, mając siedmioro dzieci. Nawet nie było mi ich żal. No, może trochę dzieci było mi szkoda, bo jednak nie ich wina, że mają pojebanych starych. I chciałbym też nadmienić, że moja rodzina jest całkiem liczna, a jedna ciotka ma ośmioro potomstwa, tylko, kurwa, co z tego?
- Wtrącanie się w moje i mojej dziewczyny życie. Takie pytania o ślub i tym podobne są wkurwiające, bo tak naprawdę co ich to obchodzi? Nie będziemy brali ślubu, bo ogół tak chce. Nie będziemy też brali ślubu kościelnego, ponieważ tak zadecydowaliśmy, a jeśli będę chciał pierdolnąć sobie pogański ślub z orgiami, to kto mi zabroni? Jak jedna Karyna dowiedziała się, że nie chcemy ślubu kościelnego, to się zdziwiła i stwierdziła, że przecież takie są modne. Czy ja, kurwa, dobrze usłyszałem? Od kiedy sakramenty są modne? Zawsze wydawało mi się, że przyjmuje je osoba związana z chrześcijaństwem, a nie ktoś, kto chce sobie Marsz Mendelssohna w kościele posłuchać, bo ładnie gra muzyka. To wyłącznie argument anegdotyczny, jednak antropologiczną dedukcją zauważyłem dużą analogię między twierdzeniem, że ślub to moda, a np. uznawaniem, że każdy doktor to lekarz medycyny, a ślub cywilny nie jest ważny prawnie (nie, kurwa, ślub CYWILNY, kurwa, nie może być ważny prawnie, bo przecież na pewno nie należy do gałęzi prawa cywilnego regulowanego przez kodeks).
- Pytanie z cyklu „Kiedy dziecko?”. Zawsze wtedy z uśmiechem na twarzach odpowiadamy, że nigdy. Powinniście zobaczyć wybałuszone gały, chociaż zdarzają się też niedowierzania, jakbyśmy „życia nie znali”. Standardowe argumenty to „Kto ci na starość poda szklankę wody?” i „Kto będzie pracować na twoją emeryturę?”. Bardzo to chrześcijańskie myśleć w tak materialistyczny sposób, Ale dobra, odniosę się. Kurwa, po pierwsze, postaram się utrzymać w takim stanie, by nie musieć polegać na kimkolwiek w sprawie szklanki wody. I nie sądzę, aby właśnie po to rodziło się dzieci. Po drugie, na emeryturę to ja sobie pracuję sam, bo z tego, co mi wiadomo, państwo okrada mnie przy każdej wypłacie, zresztą nie zdziwiłbym się, gdybym w ogóle nie dostał emerytury, bo zabrakłoby hajsu w budżecie naszego roztropnego państwa. Tak, jak wspomniałem wcześniej, nie lubię gówniarzy, kiedyś odbywałem staż w domu kultury, pracując z dziećmi, ale jednak 4-5 godzin to nie cała doba, gdzie ktoś drze mordę. Moja dziewczyna też nie lubi dzieci, więc w sumie po co dwie osoby o takim podejściu miałyby je mieć? Do tego dochodzi moja nerwica i jej depra, którą kiedyś przeżywała, a to na pewno mogłoby w jakiś sposób zostać odziedziczone przez naszego ewentualnego potomka (choć lekarzem nie jestem, wiec jak coś, to mnie poprawcie). Po co mamy już na starcie spierdolić temu dzieciakowi życie? Ostatnio widziałem, jak ciotka mojej dziewczyny napisała na FB, że jej dzieci mają odrę, a jakaś jej koleżaneczka poprzez komentarz zaprosiła ją do siebie, bo nigdy nie przechodziła i chciała się zarazić. I tacy ludzie mają prawa rodzicielskie. Z obserwacji wiem, że ci, którzy biorą śluby i płodzą dzieci z powodu jakiegoś mistycznego poczucia tradycji, raczej nie należą do szczęśliwych osób. A ja chcę być szczęśliwy i nie chcę, by jakaś spierdolona madka mówiła mi, co mam robić.
Rasumując i cytując madkowego klasyka: „Odpierdolcie się od nas, od naszego dziecka i od nas”.
Kategoria Edukacja, Ludzie, Polityka i gospodarka, Religia, Różności, Zachowanie, Zwyczaje, Życie
28 lutego, 2019 o godzinie 09:58
Ale dobry wpis! Podpisuję się pod każdym akapitem mając ślub kościelny i planowanego gówniaka:D
Szczerze:małe dzieci są obrzydliwe i nie kocha się swojego dziecka jak się tylko urodzi. Sam poród jest przejebany, ale to tylko początek ciężkiej psychicznej walki.
28 lutego, 2019 o godzinie 13:45
Haha, letalne pracie xD. Kto Ci ukradl marzenia do chuja?
Szczerze powiedziawszy to ten gównokraj mnie przeraża corwz mocniej. A jak sobie pomyślę ze kumpel co wyjechal na emigracje na pol roku, kazdego dnia palil tam bake a co weekend walil białe i wciąż przywiózł 5k ze sobą to jest mi autentycznie smutno.
4 marca, 2019 o godzinie 15:11
Nowy tutaj jestem i nie wiem czy wypada mi komentować jednak zaryzykuję. Upaść na dno to nie znaczy uzależnić się od heroiny,kokainy, marihuany, tytoniu, alkoholu, technik samogwałtu analnego, stracić dach nad głową i wylądować pod mostem czy być niczym i popełnić samobójstwo. Upaść na dno znaczy coś o wiele więcej, upaść na dno to narobić dzieci niczym dzikie zwierzę, nabrać kredytów jak debil, by potem do końca swej marnej wegetacji być uwiązanym w znienawidzonej, niewolniczej robocie i starzejąc się tkwić uwięzionym w rozpaczliwym potrzasku, nie mając żadnej przyjemności z i tak nieprzyjemnego świadomego istnienia. Mając jednocześnie świadomość że ci potomkowie będą wieść równie nieszczęśliwe życie co ich protoplaści.
Antynatalizm a pójdę nawet dalej mizantropia są jak najbardziej pożądanymi postawami.