Pić, jebać, niczego się nie bać!
18 października, 2016, Autor: Bill BramaWITAM,
Przedłużyłem sobie wakacje tak buntowniczo, bo olałem pierwsze zajęcia na uczelni, tak buntowniczo bo napisałem do szefowej, że nie będzie mnie w pracy dłużej niż sądziłem. Klejnotem tej korony byłoby zbuntowanie się przeciw całemu światu i wyruchaniem go tak dla odmiany, lub chociaż oderwanie się na moment od wszystkiego co chujowe w codziennym życiu, i zaszycie się w miejscu gdzie stresujące irytacje przypominają się tylko w pijackich majakach. Taki czas udało mi się odnaleźć. Niestety nie zatraciłem się w zapomnieniu, jedynie skryłem pod dziurawym parasolem w środku ulewy. Nie chcę się o tym rozpisywać bo to w końcu wkurw, także czas dobrotliwej sielanki tak szybko przyszedł jak się zakończył. Wspaniałe życie w dewizie „pić, jebać, niczego się nie bać” zostawiłem za sobą w pociągu jadącym dalej do Szczecina. Czasami odwracam się ku niemu z uczuciem towarzyszącym starej kurwie, która pierwiastkiem młodzieńczego sentymentu żegna swojego najlepszego klienta, by następnie oczekiwać bandy niewyżytych, brudnych roboli którzy do końca upodlą jej resztki kobiecości.
I oto wróciłem do tego padołu hodującego szarańczę najgorszego gatunku zwanego uczelnią. Byt który dumnie reklamuje swoją ideę kształcenia przyszłych elit, doskonalenia umiejętności jednostek zasiadających na szczytach ludzkich hierarchii, obiecujący życie godne, pożyteczne, jest tak naprawdę niczym innym jak zaprzedanym chlewem hodującym świeże mięsko dla największych korporacji; wypruwającym z marzeń i ambicji w imię motywów ulepionych z pseudointelektualnej gliny. Chciałbym krzyczeć, że ten twór powinien mi gwarantować życie w którym nie będę się czuł jebany na lewo i prawo, jednak wszyscy ludzie stojący w oknach tego budynku tłumią mój krzyk, bacznie obserwując ruch mojego portfela w kieszeni. Ich nie obchodzi nic po za nim, a student już nie jest studentem, tylko żywicielem. Widząc i czując na sobie wzrok całej tej intelektualnej mafii, przekroczyłem próg swojego wydziału, jak ten zbieg próbujący skryć się przed światłem więziennych latarni. Znając doskonale cel swojej tułaczki, skierowałem się do legendarnego pokoju z napisem „dziekanat” na drzwiach. Zawsze mnie intrygowała istota drzwi do tego pomieszczenia. Zamiast takich fanaberii, wystarczyłoby zamontować tam okienka na wysokości pasa, by każdy klient mógł podać przez nie legitymację, opuścić spodnie do kostek, wypiąć się i czekać aż nadjedzie wielka ciuchcia, której stacją końcową jest ciepły odbycik studenta-petenta. Niewiele by się zmieniło, ale za to jaka oszczędność! Oczami wyobraźni widzę jak te babsztyle wyciągają wielkiego bata w kształcie chuja i atakują wypięte dupsko krzycząc: „Źle napisane podanie! Taki śmieć ma wylądować na biurku Pani dziekan?! Uuuu, widzę nie zapłacono za ECTSy. Halinka daj tego większego, bo ten mój już wchodzi jak we wiadro! Tylko obsyp piaseczkiem tak jak Ty to robisz fajnie”. Straszne babska. Nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć sadystów, którzy w okresie sesji wykładają się nago na wszystkie prace swoich klientów i zostawiają kropelkę spermy przy każdym nazwisku, które w jakiś dziwny sposób przyprawia ich o tryskające podniecenie. Śmiejcie się, ale idę o zakład, że wśród społeczności akademickiej znajdzie się wielu takich lub podobnych pojebańców (jak z resztą w każdym środowisku). Czasami po prostu nie ma innego wytłumaczenia na sposób oceniania niektórych egzaminów.
Zawsze marzyłem żeby przyjść do tej szkoły, wygłosić publiczny wykład jako „ktoś” i opluć tych wszystkich wszarzy. Opluć system boloński, władze uczelni, biurokrację, obnażyć prawdę o poziomie kształcenia studentów, i na koniec w porywach emocji wygrzmocić jakąś napaloną studentkę w moim aucie. Niestety nikt z jakże oświeconej akademickiej społeczności nie będzie chciał słuchać byle korposzczura, który kiedyś tam studiował na tym wydziale. Gówno życiowe takie jak ja, które będzie żyło z miesiąca na miesiąc z żebraczej wypłaty, w połowie uszczuplanej przez wielkiego pasożyta w postaci białego ukoronowanego orła, nie ma żadnego wpływu na nic. Pozostaje mi zatem tylko upić się kolejny raz, próbując zapomnieć o moim chujowym położeniu w tym chujowym kraju. Nic tu nie pozostało prócz żalu nad sytuacją która nie zmieni się, chyba że wojna albo jakiś inny przewrót wywróci ją do góry nogami i otrzymamy szansę zbudowania czegoś od podstaw. Spierdolone mamy tutaj życie. Chciałbym tylko znów znaleźć się w miejscu, gdzie będę pić, jebać i niczego się nie bać.
Kategoria Biurokracja, Chujowo, Edukacja, Zwierzęta, Życie
18 października, 2016 o godzinie 12:07
Ten wkurw super umila mi lekcje angielskiego xd. Spoko bill , mentalnie jesteśmy z tobą, ja tam za pare lat wypieprzam z tego kraju
20 października, 2016 o godzinie 23:54
Czasami odwracam się ku niemu [pociągowi] z uczuciem towarzyszącym starej kurwie, która pierwiastkiem młodzieńczego sentymentu żegna swojego najlepszego klienta, by następnie oczekiwać bandy niewyżytych, brudnych roboli którzy do końca upodlą jej resztki kobiecości.
Moim zdaniem jeden z najgenialniej ułożonych tekstów twórczości, jaką zdarzyło mi się spotkać na megawkurwie. Jednak jest sposób, aby pięknie się wyrażać i jednocześnie nie łamać konwencji MW
21 października, 2016 o godzinie 09:21
No nie?
Mi sie jeszcze podoba to rozpedzenie w akcji i wygrzmocenie studentki:D z przyjemnoscia przeczytalem caly wpis ponownie.
25 października, 2016 o godzinie 17:37
Święta racja. Ale są i dobre strony studiowania. Ja nauczyłem się chamstwa co przydaje się na mojej wsi. Niestety niczego więcej na uczelni nie da się nauczyć.