Co oni tam chowają?
9 grudnia, 2014, Autor: WigarusJest sobie taki budynek, który zwie się Biblioteką Uniwersytetu Gdańskiego, w skrócie BUG (ni to bóg, ni buk). To jedno z tych miejsc, zaraz po dziekanacie, gdzie staram się zaglądać możliwie jak najrzadziej, głównie dlatego że nie sprawia to mi żadnej przyjemności i nie ma to związku z jakimkolwiek okazywaniem uprzejmości. Budynek jak budynek – dosyć spory, o kilku solidnych piętrach i pozornie nowoczesnym wyglądzie. Ale kurwa, co tam się dzieje! Zacznijmy może od tego, że w środku mamy lepszą obstawę niż w prowizorycznym Tesco (gdzie wartość wszystkich produktów zapewne przewyższa to, co znajduje się w BUG-u). Powiedziałbym nawet, że czasami celebryci nie mają tylu ochroniarzy do własnej dyspozycji. Nie wiem, ile zarabiają ci ochroniarze, ale wyglądają na takich, którym uroiło się, że robią coś ważnego. Pierdoleni strażnicy Teksasu naprawdę wczuwają się w rolę, a ich próba bycia groźnym niestety wygląda komicznie i absurdalnie. Szwendają się tajniaki od siedmiu boleści, zamieniają się pozycjami, ogólnie sprawiają pozory robienia czegoś istotnego.
Do stukaratowych komnat Biblioteki nie można wejść z plecakiem, ponieważ każdy student jest potencjalnie brany za złodzieja. Kurtkę też należy zdjąć, bo… w sumie nie wiem czemu, po prostu trzeba ją zdjąć. Osoba układająca regulamin nie umiała w całej swej wspaniałości wyjaśnić, dlaczego jej to przeszkadza. Mam wrażenie, że po prostu z pamięci jebnęła sobie taki punkt, żeby liczba się zgadzała. Ponieważ każdy student – co jest niezaprzeczalną, jedyną i oświeconą prawdą – wchodząc do twierdzy BUG-u zaciera skrytobójczo ręce, patrząc, co by tu podwędzić. Serio? Przemilczę już fakt specjalnych barierek alarmowych przy dwóch wyjściach budynku, które na pewno wyśmienicie sprawdzą się w momencie, kiedy ktoś jednak wpadnie na szalony pomysł ukradnięcia książki wypożyczonej w całej swojej historii istnienia maksymalnie pięć razy. Bo nie oszukujmy się – jakieś 75% zawartości księgozbiorów to antyczne książki, które być może są aktualne, ale przy tym również całkowicie pozbawione polotu, innowacyjności czy jakiegokolwiek powiewu świeżości. Niektóre mianowałbym do tytułu naukowej masturbacji. No bo hej, większość kadry naukowej albo pseudoambitnych intelektualistów pisze swoje prace dla własnych akademickich znajomych albo kogoś ich pokroju. Statystyki czytania tych prac podnoszą się, bo np. promotor „zalecił” czytanie kilku przyszłym magistrom tych gówien. Skoro Biblia jest ponoć najczęściej kradzioną książką na świecie, to raczej trudno, aby ktokolwiek porwał się na te papierowe paszkwile. Sorry, za duża konkurencja.
Ale odbiegam od tematu. Zapytacie: co to za problem, zdjąć kurtkę i odnieść plecak? Może nie jest to budowa czołgu T-55, ale i tak wkurwia. Bo BUG uważa się za tak ekskluzywną placówkę, że szatnie są tylko na kurtki, a do plecaków, toreb, wiader i pasów z dynamitem musisz już sobie wziąć szafkę. Do której potrzebujesz dwuzłotówki, jeżeli chcesz, żeby ta szafka w ogóle się zamknęła. Wiadomo, zero wydatków, bo potem odzyskujesz monetę, lecz często zdarza się tak, że nie masz przy sobie bilonu tylko papierek, albo masz bilon, ale nie akurat o tym nominale. Kurwa. A taki ja na przykład w każdy czwartek mam cztery i pół godziny zajęć – nie dość, że można się tam zajebać z nudów, to jeszcze najlepiej, żebyś zeszyt, długopisy i tym podobne trzymał w zębach. Zjeść nic nie możesz, chyba że zapierdalasz do bufetu. No ale kurwa, może ja mam swoje własne jedzenie i nie chcę niczego kupować? Jak mam je wtedy tam spożyć? Ogólnie ochroniarze to takie ciołki, że raz nie pozwolili facetowi wejść z futerałem na gitarę, ponieważ „mógł tam mieć schowane jedzenie”. To fajnie, zwłaszcza że futerał nie zmieści się do tej szafki. No, ni chuja się nie da. Inny interesujący fakt: możesz wejść do BUG-u z laptopem albo tabletem, jednakże nie możesz wejść do BUG-u z tymi samymi urządzeniami, jeżeli te są w specjalnych futerałach. To jest uniwerek czy pierdolony cyrk?
Nie mam zielonego pojęcia, co oni ukrywają w tym budynku: Bursztynową Komnatę, Spodek z Roswell, wrak Tytanica, a może ucięte jaja Krzysztofa B. alias „Mam na imię Ania”, ale niech nie przesadzają. Bo jeżeli naprawdę mamy być konsekwentni w tej całej elitarności BUG-u, to może niech te kobiety przed komputerkami nie warczą na swoich potencjalnych klientów, jakby ktoś zmuszał je do pracy. Albo niech nie udają, że ludzie, których trzeba obsłużyć, to już mała ewentualność, na którą może się wysilą, jeśli znudzi je Pasjans albo skończą obrobić komuś telefonicznie dupę.
Kategoria Edukacja, Ludzie, Miejsca, Zachowanie, Zwyczaje, Życie
10 grudnia, 2014 o godzinie 16:16
He He He. Zawsze wiedziałem, że UG jest spierdolone do samego rdzenia :D.
11 grudnia, 2014 o godzinie 09:57
Moim zdaniem, cały ten cyrk, jest spowodowany, chęcią przedłużenia sobie „mentalnego kutasa” przez tych, którzy tą placówką zarządzają. Z tego co piszesz, to co najmniej żałosne. Poszedł bym tam raz i już nigdy nie wrócił – no chyba że z zamiarem zemsty. Niczym legendarny Desperado, ukrył bym AK-47 w pokrowcach na gitary i – AAA NIE KURWA, ZARAZ! Nie wpuścili by mnie przecież, przez te futerały! Kiedyś była głośna akcja, z dziennikarzami TVP, którzy wnieśli atrapę ładunku wybuchowego do sejmu. Tak, bez większych problemów weszli z tym gównem by skonfrontować działanie służb ochroniarskich czy Straży Marszałkowskiej. Teraz dochodzę do wniosku, że ten cały BUG jest lepiej chroniony niż nasz pierdolony sejm. Powiem krótko – trzeba korzystać mości!
10 i współczucie gratis!
11 grudnia, 2014 o godzinie 15:57
Wiesz Szturmierz, już dawno przekonałem się, że w środowiskach akademickich pozostają tylko ludzie mało normalni. Każdy kto widzi istniejącą tam patolkę to wypierdala w podskokach po pierwszym dyplomie, a co wytrzymalsi po drugim.