Drogawe dziury..

19 sierpnia, 2010, Autor:

Wstałem dziś rano, zasiadłem do swojego 20 letniego bolidu i ruszyłem jak co dzień do pracy. Jak zwykle mijając potężne kałuże powstałe w wyniku zapchania studzienek odpływowych. Dotarłem na miejsce iii…. no właśnie. Mimo monotonii brzmienia, taki byle scenariusz pozostaje jedynie marzeniem. Prawda jest zupełnie inna.

Wstaję, biegiem wyszykowałem się i lecę do pracy. Wsiadam do samochodu, panel od radia nie zdjęty=wzmak rozładował akumulator. Modlę się by zapalił… dupa. Nawet rozrusznikiem nie obróci. No nic. Dzięki Bogu i partii mieszkam na górce. Na pych odpali na pewno. Zepchnąłem byka z podjazdu i jadę w dół… raz-zgasł. Dwa-zgasł. Trzy-obrócił parę razy i ponownie cisza. Górka się skończyła i stanąłem przy głównej drodze. Na szczęście po drugiej stronie jest znowu z górki. Wysiadam z myślą o pchaniu… Prosto w kałużę, a właściwie nie kałużę a małe jebane jezioro na całą szerokość drogi i tak głębokie że but zniknął pod lustrem wody. Kurwa! buty mokre, akumulator martwy ale chuj, klient czeka trzeba jechać. Wysiadam więc i brodząc w tym jebiącym jeziorze pcham samochód dalej. Przede mną główna droga, jak wypchnę byka pod samochód będzie kraksa… Samochodów jedzie w pizdu. Żaden jednakże cholerny sukinsyn nie zatrzyma się żeby pomóc odpalić. A ja nawet mam kable w bagażniku. Więc tak sobie jadą i jadą i jadą a ja kurwa stoję w tej pieprzonej kałuży, pada kurwa deszcz i ogólnie jest zjebanie. Chwilka bez samochodów więc pcham dalej… Przepchnąłem główną, wskakuję do samochodu, bieg, puszczam sprzęgło iii stanął. Bo kurwa nie włączyłem zapłonu. No nic to, jeszcze kawałek z górki. Włączam zapłon, odpycham, ok. odpalił. Bogu dzięki. Tak oto mokry, wkurwiony, spocony jak świnia i styrany jadę aż tu nagle telefon „Przepraszam ale mam ważne spotkanie i spóźnię się godzinkę…” Nosz do kurwy nędzy! Mokre buty, wysiłek godny Syzyfa tylko po to by się dowiedzieć że mam godzinę kwitnąć i czekać. Myślę nad powrotem do domu i przebraniem się… odpada. Samochód musi się podładować a otwartego na chodzie nie zostawię. Jadę zatem sobie przed siebie, przejeżdżam kałuże, jedną, druga aż tu nagle JEB! całe koło wpada. No do k**** j****** w d*** p********** cholery! Wysiadam, znowu jezioro a koło w dziurze. Na szczęście zawieszenie i opona cała. Myślę zatem co dalej. A w dupie będzie co będzie. Wsiadam i zaczynam „bujać” przód, tył, przód.. Ok wyskoczyłem. No to jazda dalej. Dojeżdżam do granic Gdyni i tu się zaczęło. Cały Sopot, remonty remonty remonty. Chujowo się tak jedzie ale co zrobić. Już nie mówię że jechałem chyba trzy na godzinę w sznurku cholernych idiotów którzy z powodu remontu jechali w tempie martwego ślimaka… Tak oto po 40! minutach docieram do granic Gdańska. No i się zaczęło. Trzęsie, dziura na dziurze…. Niby główna arteria miasta a taki rozpierdol jakbym furmanką jechał przez zaorane pole buraków, na kwadratowych kołach i z pijanym koniem… Myślę sobie, pojadę bocznymi uliczkami… Nic bardziej błędnego. Skręcam w prawo a tu NIE MA ASFALTU!, nie ma kostki, nie ma drogi! Jest jebane NIC! jakiś piach, tłuczony beton i inne gówno. Uciekłem czym prędzej na główną i jakoś dojechałem na miejsce. Powrotu nie opiszę, mogę tylko napisać że ilość epitetów wywrzeszczanych przed kierownicą w kierunku innych kierowców, policji, drogowców i całej reszty wywołała fakt że włączyłem wycieraczki myśląc że to deszcz a to piana wściekłości którą zaplułem przednią szybę… Na szczęście opuściłem Gdańsk. Następny przystanek Wejherowo. Jadę zatem i stukam te kilometry. Radyjko gra jakiś Daft Punk i ogólnie humor powoli mi się poprawił. Dojeżdżam do Wejherowa. Ponownie zakorkowana główna arteria  skłania mnie do jazdy równoległą drogą między blokami. Zatem jadę, gładko jak po aksamitnej panience, mimo że mokro mam 60 na budziku i jest fajnie… aż tu naglę… NIE MA DROGI! asfalt nagle się urywa i dalej leci piaskowa droga z pół metrowymi pełnymi wody dziurami. Hamowanie nic nie dało. Wpadłem w te dziury z hukiem zdolnym przerazić martwego… Wysiadam, zaglądam pod samochód… Naderwane mocowanie wachacza, wgnieciona felga… Kurwa zajebiście! Na szczęście w bagażniku młotek więc dwa strzały jako tako prostują felgę – dzięki Bogu żałowałem na alusy. Dojechałem na miejsce. Sprawy załatwione… Wracam do domu.

Chciałbym powiedzieć że bez przygód ale co tam. Marzenie… Jadę oczywiście slalom gigant między kałużami i dziurami zdolnymi pozbawić koła TIR’a, z naprzeciwka przycina jakiś idiota z przyczepką. Oczywiście jak na idiotę przystało, jedzie środkiem i ani myśli zjechać z drogi. Żeby nie kasować samochodu uskoczyłem nie patrząc na drogę i wpadłem w kolosalną dziurę.. Felga znowu załatwiona ale chuj z felgą. Opona pęknięta i powietrze zapierdala… Powoli ale jednak. W dupie z wulkanizacją, dojechałem do domu co 5min stając by dopompować oponę (mam taki śmieszny kompresorek do gniazda zapalniczki). Postawiłem samochód przed domem, wchodzę do środka, siadam przed kompem iiii,,, net nie działa. TP-sa znowu dała dupy. Poszedłem więc spać.

Morał historii jest prosty i roztropny. W polsce bida, dróg ni ma a skoro drogi jak pola, zasiejmy na nich żyto. Będzie na dobre piwo bo jeździć to się po tym za chuja nie da.

Pozdrawiam.

1 Wkurwik2 Wkurwiki3 Wkurwiki4 Wkurwiki5 Wkurwików6 Wkurwików7 Wkurwików8 Wkurwików9 Wkurwików10 Wkurwików (oceniano 11 raz(y), średnia ocen: 10,00 na 10)
Loading...
Lubisz to, kurwa?!
Kategoria Miasta, Miejsca, Opowiadania

komentarze 2 do “Drogawe dziury..”

  1.  admin pisze:
    21 sierpnia, 2010 o godzinie 06:21

    :)
    Hehe, brawo, wspaniałe wkurwienie :)

  2.  luke pisze:
    21 sierpnia, 2010 o godzinie 16:13

    ja pierdolę i to wszystko Ci sie w jeden dzień zdarzyło, ja bym poszedł do zarządu dróg i ich kurwa ZAJEBAŁ

Napisz komentarz