Ogólnie tak…
16 marca, 2010, Autor: chlodnyNie należę do najspokojniejszych ludzi na świecie, jednak w ostatnim miesiącu nastawienie miałem iście flegmatyczne. Nic mnie nie wyprowadzało z równowagi, aż przyszedł ubiegły tydzień i przebrała się miarka.
Zaczęło się od tego: jedno z moich zajęć polega na pisaniu tekstów i robienie wideo na pewną stronkę, a co za tym idzie muszę mieć w domu net. Koniecznie. W czwartek pobiegałem z kamerą, zrobiłem materiały, wracam do domu i nie ma netu. Co jest, kurwa? Dzwonię do admina, a koleś mi mówi, że nie ma go na miejscu i będzie w piątek o dwunastej. No dobra, myślę sobie, mogę wrzucić materiały po dwunastej, będzie spoko. Następnego dnia w południe dzwonię do niego, a on nie odbiera telefonu. Dzwonię więc do drugiego admina, a ten mi mówi, że nie wie co jest i będzie wiedział o pierwszej. O pierwszej stwierdził, że u mnie w bloku jest net, bo inni korzystają i to musi być coś u mnie. „Kurwa, to przyjdźcie i sprawdźcie, bo może zjebała się wtyczka, bo nie grzebałem w kompie.” „Nie możemy teraz, możemy jutro albo w poniedziałek.” Kurwa mać. No to zapierdalam do kumpla, wrzucam od niego z kompa te materiały i okej. Wracam do domu, coś tam porobiłem i nagle cud. Net się kurwa naprawił. Sam! Zajebiście, szkoda, że tak późno…
Wieczorem wyprałem sobie ulubione dżiny. W sobotę rano oczywiście musiało spaść to jebane białe gówno z nieba i nie żeby spadł normalny śnieg, tylko musiała spaść półpłynna maź – pożywka dla cymbałów w samochodach, którzy chyba mają ewidentną radość z ochlapywania innych. Zatem dwieście metrów od domu przejechało koło mnie jakieś jebane audi, które musiało jechać przy samym krawężniku, tam gdzie nagromadziło się najwięcej tego jebanego białego gówna zamienionego już w jebane brązowe gówno, i ochlapać mnie do wysokości ramion. Głupi chuj. Jakby jechał wolniej, to przysięgam, że miałby za chwilę śnieg na twarzy. Ale nic to – otrzepałem się, mruknąłem „jebany skurwysyn” i poszedłem dalej.
Tego dnia kończyłem pracę o osiemnastej, a o osiemnastej piętnaście zaczynał się mecz. Z mojej pracy w Chorzowie do Bytomia normalnie jedzie się niecałe dziesięć minut samochodem, więc zamówiłem taksówkę na osiemnastą, żeby zdążyć na mecz. Oczywiście musiałem trafić na chyba największą taksówkarską łajzę na Śląsku. Facet po drodze zaliczył wszystkie (!) pomarańczowe światła (a tych świateł na pięciokilometrowej trasie jest osiem), jechał góra 40 na godzinę przy ograniczeniu do sześćdziesięciu. Na koniec musiał się wpierdolić w zakorkowaną ulicę, na której są roboty drogowe, choć przed zakrętem w nią jest chyba największy na świecie znak „objazd”. Mieszkam w centrum, więc do mojego domu prowadzi z dziesięć uliczek. Oczywiście ten cymbał musiał wybrać jedyną z nich, na której są światła. Do domu dotarłem o 18:20, wziąłem kamerę i zapierdalam na stadion tą taksówką. Kurewsko grzecznie panu podziękowałem, pobiegłem szybko do pokoju, zostawiłem wszystko oprócz kamery i statywu i zapierdalam na dół, na trawę spóźniony już 12 minut, o czym nie omieszkał mi przypomnieć stadionowy zegar. Zszedłem całkiem na dół i co? Ochroniarz mnie pyta gdzie mam odblaskową kamizelkę z napisem „foto”… Kurwa! Z tego wszystkiego zapomniałem! No to zapierdalam z powrotem po schodach na wysokość trzeciego piętra, odbieram kamizelkę, wracam, filmuję, kończy mi się taśma, wymieniam na nową i… pada jedyna bramka meczu… Noż do chuja wafla! Co jest, kurwa, grane?! Dlaczego wszystko się musi pierdolić?! Nic to, kręcę dalej, nagle w kadr leci mi jakiś dym. Patrzę, a tu koleś z obsługi stadionu stanął sobie koło mnie i pali. No to mu powiedziałem grzecznie, żeby tutaj nie palił, to ten pierdolony bęcwał zaczął się drzeć, że mam się zająć swoimi sprawami i że on wie lepiej gdzie może palić, a gdzie nie. No ja pierdolę! Skąd się biorą tacy ludzie? No ale okej, skończył się mecz, ze zgryzoty się nawaliłem lekko, po pijaku zrobiłem relację i wrzuciłem materiał na stronkę – jest spoko.
Wcześniej, w piątek, zamówiłem sobie wizytę montera z UPC. A co tam, jebnę se net od nich, jeszcze dołożą kablówkę – będzie taniej. Facet miał przyjść dziś, a ja miałem po pracy jeszcze skoczyć do fryzjera. Specjalnie z pracy o 18:15 pojechałem autobusem, który jest skomunikowany z następnym, który podjeżdża pod samego fryzjera. Autobus pierdolił się tak wolno („kurs przyspieszony”), że do Bytomia dojechał spóźniony o 10 minut, a tamten następny odjechał 5 minut wcześniej. No to do fryzjera zdążyłem (zamykają o dziewiętnastej), to przynajmniej załatwi się dziś ten net. Jak byłem pod domem, to koleś zadzwonił, że się kurwa nie wyrobi… Do do kurwy nędzy! Siedzisz cały jebany dzień w tej robocie, która w żaden sposób cię nie rozwija, nadchodzi godzina, podczas której możesz wszystko pozałatwiać, to nie – wszystko musi się zjebać! Co przyniesie jutro? Już się, kurwa, boję!
16 marca, 2010 o godzinie 20:19
Ad net – dlatego mam i miał będę w dupie kablówki/osiedlówki/radiówki, chociaż dwóch pierwszych i tak mieć nawet mieć nie mogę. Mniej więcej tak samo głęboko, jak mam darmowe konta pocztowe, ale o tym szerzej może innym razem, bo na archiwalnego wkurwa się nadaje.
Ad oprysk – znam temat – obrywasz mieszanką błota, piasku, soli i psich gówien. Przechodnie zimą powinni nosić w kieszeniach kamienie i napierdalać takim skurwysynom po szybach.
Ad autobusy – też doświadczam – gdy zbiorę do kupy relacje współcierpiętników, to możę się zbiorę i opiszę.
P.S. Jeśli mógłbym ocenić, dałbym 10, a że nie mogę, to się powoli wkurwiam jak inni (czy o to chodziło? ;) , taki 'chłyt materkingowy’? (c) Ani Mru Mru).