Sam to naprawię czyli Adam Słodowy we mnie
31 stycznia, 2010, Autor: SzyKamWitam! Piatek, wracam z kołchozu na hasiendę. Szczęście wylewa mi się uszami, przyjdę, sobie naleję coś z C2H5OH i ułożę w pozycji horyzontalnej. Nie, ktoś mi pożałował!
Podjeżdżam pod swój blokhaus, zarzucał żurawia gdzie by tu srebrną strzałę zamieszkać. Jest, moje „standardowe miejsce”, no ale że godzina wczesna więc miejsc do wyboru, do koloru. I wpadłem na ten wspaniałomyślny pomysł, że sobie stestuję nową miejscówę…a co stać mnie. Wjeżdżam sobie grzecznie przodem w upatrzoną miejscówę, powolutku, spokojnie, na przedzie śnieg (jak się później okazało nie śnieg, ale nie będę uprzedzał faktów także proszę nie czytać tego co w nawiasie). Ok, basta dalej nie jadę, jeszcze w coś wjadę, ryjówkę, żubra czy innego knura. I wtedy, samochodzik leciutko stoczył się do przodu w dziurę ugniecioną kołem innego metalowego rumaka, a fale dźwiękowe, które dotarły do mojego słucha przetworzone przez mózg dały mi do zrozumienia że coś zgniotłem. Pierwsza myśl, urwał nać! no ryjówkę zaszlachtowałem. Nic to, wychodzę lookam czy mi bardzo maskę krwią nie obryzgała. Nic, nie ma. Duo-myśl: no przezroczyste ryjówki teraz robią broczące transparentną krwią i druga (totalnie abstrakcyjna) zgniotłem rumakowi ryj. Zniżyłem łeb do poziomu gleby, patrzę, jakiś kretyn jakieś plugawe szkło zostawił, tak ja właśnie przed chwilą zostawiłem. Ta putana matka natura tak uformowała ten „śnieg”, nadając mu konsystencję lodu, że ten wbił się w osadzone głębiej pod zderzakiem światło przeciwmgielne pozbawiając srebrną strzałę jednego oka. Na zewnątrz pozostając spokojny, wewnątrz tak ciskałem gromami że niejednego Zeusa można by było obdzielić. Krótkie oględziny i testy pozwoliły wydać diagnozę: światło w kwestii emisji fotonów -> funguje, szkiełko zewnętrzne -> puzzle. No ok, trzeba tą mikro-szybkę kupić. Lecę na górę, lookam za komputra i szukam jakiś sklepów. 75 zł światło, szkiełko 17 zł na allegro, 30 zł u jakiegoś żyda (nie żebym był antysemitą) na drugim końcu miasta.
I tu następuje punkt zwrotny „Kupię to szkiełko i sam zrobię!”
Jadę na to wygnajewo, przeciskam się przez te korki, w końcu dotarłem, czasu bożego 17.03. Tak, nie mylicie się, do 17 czynne. No pieruny łogniste-siarciste! No ale nic, pohamowałem emocjonalność i z pewnymi przebojami kupiłem w poniedziałek. Materiał na „Lord of the halogen: Fellowship of the szkiełko” już mam.
Adam Słodowy w akcji:
1. Wydarcie starego światła
Prymitywne narzędzia + zimno + powoli ciemno -> 2h dymania się z kilkoma śrubkami. Ale mam w rękach to gówno.
2. Krzemowy deszcz
Niestety trzeba było wydrzeć resztki tej francowatej szyby. Latamy na księżyc, mamy energię z atomu, klonujemy owce, ale nikt nie pomyślał żeby wymyślić halogenoresztkoszkłousuwacz, po co niech się męczą. Odrywając to ścierwo razem z klejem wyprodukowałem w cholerę mikro-szkiełek. Sprzedam na allegro jako brokat a resztę gdzieś przy okazji wbiję sobie w nogę, rękę czy inną dupę.
3. Składamy do kupy
Między czasie niepostrzeżenie pojawił się kolejny bohater – silikon. Miał on mówić nie wszystkim fefe-brudkom chcącym zbałamucić wnętrze światełka. Nałożyłem od serca tego gluta na światełko i naduszam w nie szkiełko. I już wiem. Zrobiłem źle. Następnym razem nałożę tego silikonu 2x więcej żeby nie tylko wylewał się na zew. i do wew. halogenu ale także na podłogę, stół i inne doczesne rzeczy dookoła. Górnymi kończynami w bólach, łzach i pocie z mięsistą łaciną na ustach założyłem jeszcze jakieś zdupiałe metalowe zapinki i dzieło było skończone. +30 min ścierania z łap tego silikościerwa i koniec.
Jak na solidną brazylijską telenowelę przystało, pożeniłem światełko z brym-brymem i wszystko zabanglało.
No dobra, ale po co mi to wszystko było. Wystarczyło podejść 10 min do sklepu kupić to zasrane praktycznie-nigdy-tego-nie-włączam-światło. Aaaalllleeeee niieeeeeee….majsterkowicz-wynalazca zadziałał. I dalej w życie bardziej skłaniam się w kierunku modelu: „Masz tu majster dudki, zrób tak, żeby działało”.
Kategoria Opowiadania, Różności, Samochody, Zwyczaje