Wkurwienia w kategorii: ‘Praca’
Dziś już ani cześć, ani czołem…
7 października, 2022, Autor: Nuka– Cześć i czołem!
Tak zawsze witała się moja była szefowa. Wchodziła do biura i wszyscy wiedzieli, że ani „cześć”, ani „czołem” nie zweryfikuje tego, w jakim weszła nastroju. Mogła to być zarówno kipiąca pokrywka, jak i bigos dochodzący na małym ogniu. Nikt nie wiedział, czy jej szalony uśmiech z porcelanowymi zębami to zwiastun piątkowego team buildingu, czy raczej tego, aby zanurzyć łeb w papierach i reagować tylko w razie usłyszenia własnego imienia. Ot – to była czarownica.
Jej czupryna przypominała mi zawsze rasowego pudla. Kręcone loki wiły się jak u lalek z dawnych segmentów naszych ciotek.
Chód zaś miała typowo męski. Wiecie o czym mówię – ociężały, pewny krok. Miała w sobie coś, co kazało nam myśleć, że jest self-mejdem w tym biznesowym, miejskim półświatku. Pozwoliła nam wierzyć w ogromny rozwój firmy, niepoprzedzony jakimiś sensownymi dokonaniami. Tych dokonań nie ma do dziś, ale idea była słuszna. Nie było tu owocowych czwartków, jednak obie z zastępczynią banany miały zawsze, jak przychodziło do świątecznych zdjęć. Kilka mikołajów z czekolady terravita, aby nas przedświątecznie nastroić, leżało na naszych biurkach, nim ktokolwiek przekroczył próg firmy 23 grudnia.
Z pracy w tym miejscu lubiłam tylko kawę z ekspresu. A trzeba dodać, że lepiej było nie chodzić na nią za często. Należało przy tym pokonać smoka, czyli owego pudla, który to siedział między moim biurem, a czymś na kształt korytarza połączonego z działem HR. Czujne oko pudla, niby zaaferowana księgowością i całym tym syfowskim ZUS-em, na który się przedsiębiorcy skarżą, potrafiło wyłudzić kilka sekund, aby rzucić spojrzenie pełne mroku, zimnej pustki i tajemniczości. Robiła to na tyle skutecznie, że nawet pianka w kawie opadała sama, nim człowiek doczłapał się do biurka.
W biurze miałam jedną fajną kumpelę. Siedziałyśmy obok siebie, niemal biurko w biurko, a powroty z pracy wspominam udanymi śmiechami z całego tego cyrku. Zżyłyśmy się na tyle, że kontakt mamy do dziś i wspomnienia z tamtego mało udanego epizodu zawodowego, również czasem jeszcze – przejawiają się w naszych rozmowach.
Zmierzam do tego, że było to miejsce, w którym chyba na tamten czas – nie znalazłam się przez przypadek, bo zapoczątkowałam falę odejść dla osób, które były tam kilka lat. Pamiętam, że to było po świętach, jakoś styczeń. Być może perspektywa Sylwestra i całego tego noworocznego nastroju sprawiła, że powiedziałam sobie, że nie zostanę tam ani kropli krwi dłużej. Powiedziałam o tym kumpeli z biura. Przyjęła to normalnie, trochę nawet na chłodno – bo miała świadomość, że wiąże się to ze zwielokrotnioną dla niej pracą. Tego samego dnia, złożyłam papiery. Jako, że ona też nienawidziła tego miejsca podobnie mocno jak ja – odeszła jakoś miesiąc/dwa po mnie. W międzyczasie uciekła nasza znajoma z działu HR. Też już miała dość słuchania krzyków, wiecznych pretensji pudla i jej niesprecyzowanych oczekiwań. Gośka zresztą miała na to swój sposób – była uprzejmia i miła dla niemiłych i nieuprzejmych, ale minusem było to, że mocno to odreagowywała. Kilka razy minęłam ją ze łzami w oczach na korytarzu. Mówiła kilkakrotnie, że ma dość, ale będąc samotną matką – ciągnęła ten wózek „dla dobra syna”. Niedługo po Gośce, jedna zaszła w ciążę i ślad po niej zaginął. Do dziś nie wiadomo, co tam się podziało, ale podobno już do firmy nie wróciła. Podobnie było z Asią, która w równie błyskawicznym tempie, poczuła instynkt macierzyński i odleciała czym prędzej. Nagle połowa firmy zrobiła się bardzo płodna. Był jeden chłopak, ale go zwolnili. Nie oddał jakichś tam kluczy szefowej – czyt. zapomniał, czy nie wiedział, że ma przynieść i tyle go widzieliśmy. Na pokładzie została wtedy prawa ręka szefowej – czyli jej dyrygent, a w zasadzie pułkownik rozsyłania ostatnich ocalałych po kątach oraz dwie dziewczyny z HR. Ekipa musiała na cito dokoptowywać nowych członków zespołu, bo nie były w stanie ze wszystkim wyrobić.
Nic dziwnego. Statku już nie było, trzeba było zacząć ratować tratwę.
Zaczęły zatrudniać na zlecenie, bo już totalnie nie miały nadziei dla nowych pracowników, zwłaszcza przy kilku ciężarnych w ostatnim czasie i przy nowej makulaturze o rezygnacji drugiej połowy zespołu, a przy tym – umowy te opiewały na śmieszne kilka tygodni. Potem zaś były wydłużane o następne kilka tygodni. I tak niemal w kółko. Czysty cyrk, czyli to – co pudle lubią najbardziej.
Spotkałam ją kilka razy na mieście. Jak to ona, niby zaaferowana swoimi sprawami, ja zresztą – co dość oczywiste – też nie patrzyłam zbyt intensywnie w kierunku lokowanej porcelany, bo nawet po latach – po co było odświeżać wspomnienie o spojrzeniu zimnej i niewzruszonej skały.
Jak dla świeżaka po studiach i pierwszej pracy w zawodzie, to miałam wrażenie, że życie przybiło mi piątkę. Soczystą.
Ręką Pudziana.
Prosto w twarz.
Naukowe realia mocno różniły się od klimatu, którego doświadczyłam na pierwszej swojej, zawodowej scenie.
Bo sceny to tam były – iście dantejskie – i to, że to miejsce jeszcze w jakiś sposób funkcjonuje – zawdzięczyć można chyba tylko temu, że szefowa jest jakimś pociotkiem miejskiego urzędasa. Nie wiem, zostawmy to jej, ale ciekawym jest, że po tym zdarzeniu – co roku na tych wigilijnych zdjęciach – tylko połowa obsady jest ta sama. Jak łatwo też się domyślić, nikt nie robi większej kariery, bo pudel skutecznie ją blokuje. Oznaczałoby to też pewnie, że sama musiałaby w którymś momencie abdykować, a jakieś podstanowisko managera na ten zwierzęcy folwark – rzecz jasna, nie było przewidziane. Tego jej narcystyczna osobowość już by nie zniosła.
Zastanawia mnie tylko, ile jest jeszcze takich januszexów na świecie, tworzących na wejściu piękne wizje, gdzie podcina się skrzydła młodym ludziom, daje im taki prewencyjny wpierdol, tak żeby o – nie myśleli, że będzie łatwo, a na koniec – zależnie jeszcze od koniunkcji Marsa z Uranem – wyrzuca ich za nie przyniesienie w zębach kluczy. Cieszę się, że to ja zrezygnowałam z nich, a nie na odwrót. Bo taki obrót sytuacji byłby tylko kwestią czasu w tej firmie. Co zabawniejsze – jak się okazało po podpisaniu już umowy – obie z zastępczynią lubowały się w sprawach sądowych i dość często słychać było za ścianą ich głośno precyzowany plan na któregoś z klientów, w których to nie brakowało stwierdzeń typu: „tak, dojebiemy go do ziemii”, co siłą rzeczy – chyba nawet słusznie – napawało słyszących to pracowników strachem i lękiem. Fajny start kariery zawodowej, co nie? :D
Dziś myślę o tym: Kurwa, gdzie ja byłam…
Dziś już czytam didaskalia. Pismo małym druczkiem na końcu umowy jest ważniejsze, niż to, co jest na jej wstępie. Czytam wszystkie aneksy, które ktoś mi wręcza. Czarno na białym, lubię mieć dowody. Ale życie srogo uczy. To cenne, drogie lekcje, mocny wpierdol, a jak się nie nauczysz – to wierz mi, że życie daje Ci powtórkę w nowym miejscu. Dlatego zawsze lepiej jest zaliczyć sprawdzian za pierwszym razem.
Jak zawsze:
~~ Wasza Nuka ~~
Klient nasz pajac
26 marca, 2021, Autor: Letalne PrącieJeesteeem ubogim inżynieeereeem.
Mam w dupie klientóów i relacje międzyluuudzkiee.
Więc jak ktoś mnie pyta, ej możesz sprawdzić dlaczego to nie działa? To sprawdzam i odpisuję co i jak. I tak od kilku lat i bardzo mi się to podoba.
Ostatnio szefo mnie dołączył do jakiejś sprawy, gdzie było ludu w huj i ciut ciut. Jacyś klienci, dyrektorzy itp. Ale geralnie obchodzi mnie tylko to, o co mnie pytają:
Drogie Letalne Prącie,
nie działa, możesz sprawdzić dlaczego?
Sprawdzam i odpisuję i elo. I na tym zazwyczaj się kończy moje zadanie. A tu nagle dostaję odpowiedź od jakiegoś nadszyszkownika z innej firmy w ogóle
Drogie Prącie,
CZY JA DOBRZE ROZUMIEM, TO NIE BĘDZIE DZIAŁAĆ?
NIE NAPRAWICIE TEGO?
CO JA POWIEM INNYM?
CZY TAK SIĘ UMAWIALIŚMY?
Kurwa, gdyby nie adresował tego do mnie, to bym nawet nie odpisał, ale poczułem się w obowiązku dyplomatycznie mu kazać spierdalać. I tak też zrobiłem ;> oczywiście delikatnie.
Minuta później pisze do mnie na priv szefo, a chwilkę potem przełożony mojego szefa z opierdolem. Że generalnie z treścią i sensem się zgadzają, ale forma wypowiedzi jest naganna :D
Przez rok zapierdalam nadgodziny jakieś, łapię robotę nocną czasami, dowożę wszystko na czas i biorę na klatę co mi wrzucą. I po roku harówy dostałem 113 złotych podwyżki. To walcie się na ryj xD Nie będę robił fikołów za darmo i nie będzie mi jakiś śmieć wrzucał caps lockiem swoich frustracji. Mam już tak wyjebane, że jajami szoruję po ziemi.
Best Regards,
LP
Work Hajs Balance – bezsenność
4 stycznia, 2021, Autor: Letalne PrącieW swojej robotniczej działce doszedłem w sumie do ściany. Mógłbym ryć dalej te same zagadnienia, ale takich super specjalistów na rynku wielu nie trzeba. Średniaków takich jak ja potrzeba najwięcej, ale im płaci się średnio. No i branża powoli zmierza ku końcowi… Nie jestem górnikiem, żebym dostawał odprawy kiedy okazuje się, że moja praca jest już niepotrzebna. A tak pewnie będzie za jakieś… 4? 6 lat? Zacząłem więc rozpatrywać jakiś krok w bok i zacząć się przebranżawiać. Najlepiej bezboleśnie.
I nadarzyła się okazja, że pracodawca podsunął mi nową rolę, więc nie musiałem chodzić na rekrutację w czasie pandemicznym. Inne zadania, większą odpowiedzialność, czyli to, czego chciałem. A no i brak jakiejkolwiek podwyżki, czyli tak zwany awans horyzontalny.
Pierwszy miesiąc był przejebany. Nie miałem się od kogo uczyć, ani z czego. Z dnia na dzień musiałem ogarnąć mnóstwo skilli, co skutkowało pracą po minimum 10h dziennie, czasem ponad 12. Drugi miesiąc to już wyhamowanko, wiedziałem już trochę co i jak, zaczęły się zaraz święta, więc ponad 2 tyg wolnego, piękna sprawa. Nie czułem przez cały ten świąteczny okres żadnego stresu, wszystko git. W tym roku nawet prezenty miałem już spakowane w połowie grudnia. Niby wszystko ok, ale przez cały ten czas, dosłownie noc w noc śnią mi się koszmary. Czym się martwię? Nie mam pojęcia. Ta robota nie jest wcale taka przejebana, zwłaszcza jak już się ogarnąłem. Ale jutro jest pierwszy dzień pracy po tej długiej przerwie i co prawda nie biję się z nikim we śnie, ale też kurwa nie śpię wcale.
Leżę więc z zamkniętymi oczmi i słucham jebanych kurantów sąsiada.
Bimm! – Pierwsza godzina napierdala z piętra wyżej.
Bimm! Bimm! – Druga w nocy.
Wziąłem telefon, żeby zdać tu relację. No i teraz czekam, aż mi się bateria wyczerpie. Ta fizyczna w organizmie, bo psychiczna już chyba siadła.
Do trzeciej zostało jeszcze kilka minut, czekam spokojnie na ten kojący dźwięk młotka rzucanego na kawał blahy. Tak w ogóle po ki huj komuś w domu gówno, co nakurwia gongiem w środku nocy?
Koniec Urlopu
3 września, 2020, Autor: Wkurwiony StefanPrzez jakiś czas nie było mnie tutaj, zatem dobry wieczór.
Wpis niniejszy dedykuję wszystkim powracającym z dwutygodniowych urlopów do swoich kołchozów, łagrów i obozów pracy (nie)przymusowej.
Ostry, nieprzyjemny dla ucha dźwięk rozrywający błogą ciszę kończącej się nocy wyrywa mnie z objęć Morfeusza, akurat w momencie gdy w krainie sennych marzeń byłem bliski zdobycia mojej wielkiej i jedynej miłości, która czas temu jakiś wyjechała była z tego chorego kraju zostawiając mnie samego. Machinalnie spoglądam na nocną szafkę. Czerwone cyferki wyświetlacza wskazują radośnie godzinę 4-38. Po kilku trwających całą wieczność minutach udaje mi się zebrać myśli i zrozumieć, że mamy trzeci dzień września bieżącego roku, a urlop rozpoczęty czternastego sierpnia właśnie dobiegł końca. Przepełniony nienawiścią do całego świata wstaję z łóżka naciągam spodnie, koszulę. Na wpół śpiąc jeszcze zalewam wrzątkiem kawę i zapalam papierosa. Wzdycham ciężko z nadzieją, że świat się skończy zanim wybije 5-10 – po raz kolejny przeżywam rozczarowanie. Wychodzę z mieszkania zamknąwszy uprzednio drzwi. Słońce po raz n-ty zaczyna swój żałosny spektakl, tak skompromitowany przez malarzy, poetów i innych artystów maści wszelakiej. Wlokę się osiedlową uliczką z zapadniętą kostką brukową na chodniku. W podmiejskim parku zbierają się pierwsi amatorzy tanich win, oczekujący na otwarcie Biedronki. Mijam jeszcze ruinę jakiegoś starego domu, który już dawno miał być rozebrany, ale miastu zabrakło pieniędzy i stoi tak czwarty czy piąty rok dając schronienie szczurom i innym gryzoniom, a jednocześnie strasząc przechodniów. Na ogrodzeniu z pordzewiałej blachy falistej widnieje napis który powinien być mottem tej nadwiślańskiej krainy dobrobytu ”Będzie dobrze, ale nie tu”. Po kilku minutach możliwie powolnego spaceru na horyzoncie pojawiają się trzy dymiące kominy. Staję przed bramą, jeszcze obowiązkowe w obecnych czasach mierzenie temperatury i przez oszklone drzwi wchodzę na korytarz. Huk wdziera mi się do uszu, a charakterystyczny smród uderza w nozdrza. Podczas absencji moją szafkę z ubraniami jakiś wizjoner opatrzył napisem ”dożywocie” (niech sobie marzy dalej). Przebieram się w ohydny niebieski uniform, zakładam okulary ochronne czapkę i gumowe rękawice. W ramach buntu pod tabliczką ” Zakaz palenia wyrobów tytoniowych” zapalam papierosa (ostatniego na kolejne osiem godzin). Wrzucam peta do butelki po wodzie mineralnej. Staję przy swoim automacie. Do 14-tej, towarzyszy mi miarowy klekot niemal trzydziestoletniej maszyny, przerywany od czasu do czasu przekleństwami współtowarzyszy niedoli lub kierownika…
A jeszcze tydzień temu było tak pięknie, beztrosko, sielsko wręcz. Pozostaje jedynie oczekiwać grudnia i kilku dni wolnego na przełomie nowego roku, słuchając w międzyczasie przekleństw kierownika (który nie potrafi zbudować zdania złożonego nie używszy minimum 5-6 razy słowa kurwa/chuj), narzekań właściciela że on w zasadzie nic nie ma z tego interesu, a jedynie dokłada do pensji i ZUS-ów (dziwne tylko że z tej biedy coraz innym autem jeździ) i bajek gówniarzy o tym ile to oni wódki nie wypili i bab nie przelecieli. To wszystko za +/- 2,2 K/mies, myśląc jednocześnie o moim chujowym położeniu w tym chujowym kraju i oszukując się że to nie jest droga do nikąd i jeszcze kiedyś nadejdą dni chwały. Nie ma tu przyszłości.